14/10-03/11/2013
wystawa

Ivo Nikić

Co się stało, to się (nie) odstanie

O świcie 30 stycznia 2013 roku w kamienicy przy ulicy Targowej 80 w Warszawie wybuchł pożar. Ogień strawił doszczętnie stary budynek. Stropy i kondygnacje zawaliły się do środka, pozostały wypalone mury. W tym pożarze nikt nie odniósł obrażeń. W kamienicy przy Targowej nie było mieszkań. Mieściła się w niej za to siedziba off-owego teatru Remus oraz ponad 20 pracowni artystów. Była wśród nich także pracownia Ivo Nikicia. 

Kilka tygodni przed pożarem rozmawiałem z Ivem o wystawie w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Artysta pokazywał mi serię nowych obrazów, wciąż nad nią pracował. To właśnie tamte prace planowaliśmy zaprezentować w Zamku. 

Ivo Nikić należy do tych artystów, których pożar na Targowej dotknął najboleśniej. Stracił praktycznie wszystko. Studio służyło mu nie tylko jako miejsce do pracy, lecz także jako magazyn i archiwum. Przechowywał w nim nawet rysunki z dzieciństwa. Materialna historia sztuki Ivo Nikicia została wymazana. W ciągu jednego dnia ten intensywnie pracujący od 10 lat twórca został artystą bez dorobku. Zniszczeniu uległy także najnowsze prace, które szykowaliśmy na wystawę.

Co znaczy być twórcą, który ma za sobą ciekawą i różnorodną historię artystyczną – i nie ma praktycznie żadnego materialnego potwierdzenia swojej działalności? Jaką część artystycznej tożsamości autora stanowiły te wszystkie prace – obrazy, rysunki, elementy instalacji, a nawet filmy zapisane na spalonym laptopie – które poszły z dymem? Czy artysta-pogorzelec, pracując dalej, kontynuuje swoją działalność, czy też zaczyna wszystko od nowa? Oto niektóre z pytań, które pojawiają się po decyzji przygotowania wystawy, która – jak się wydawało – już przepadła. 

Ivo ma teraz nową pracownię. Namalował w niej cykl obrazów; to pierwsza seria, która powstała od czasu „nowego otwarcia”, które nastąpiło w sztuce tego artysty po pożarze. W jakimś sensie jest to także tamta ostatnia seria, nad którą pracował przed katastrofą na Targowej. Malarz zdecydował się bowiem rozpocząć pracę nad swoim malarskim projektem jeszcze raz. W niektórych wypadkach dokonał wiernych rekonstrukcji prac z zeszłego roku. W innych stworzył nowe wersje, które nie są już powtórzeniami, lecz nawiązaniami do zniszczonych obrazów. Jeszcze inne prace są kontynuacją rozpoczętego wówczas procesu i prowadzą go dalej. Wszystkie mieszczą się jednak w wypracowanej przed pożarem formule. Nie jest łatwo mówić o tym zagadkowym, bezimiennym cyklu. Dużo łatwiej się go ogląda, śledząc jak formy, motywy i znaki powtarzają się, przepływając i ewoluując z obrazu na obraz. Ten cykl jest nie tylko namalowany, ale także zapisany specyficznym wizualnym alfabetem. Ów zaś układa się nie tyle w słowa, ile w ciągi skojarzeń – w momenty naładowane intensywną erotyczną energią, we fragmenty nasycone lękiem i odrazą, w sugestie przestrzeni, aluzje do ciała. Właściwie Nikicia nie da się tu ani razu definitywnie przyłapać na figuracji, a jednak wrażenie, że te pozornie abstrakcyjne obrazy przedstawiają jest nieodparte – i słuszne. Pobrzmiewają w nich echa różnych estetyk – od geometrycznej moderny, przez organiczną abstrakcję, po hip hop – zorkiestrowane przez surrealistyczną intuicję. Te obrazy wyglądają jak kolaże i choć formalnie rzecz biorąc nimi nie są, to rzeczywiście ich budową rządzi zasada montażu – reguła zestawienia, na różne sposoby, kilku obsesji. Kogo one prześladują? Podejrzenie pada oczywiście w pierwszej kolejności na autora, ale niewykluczone, że perwersja tych płócien ukryta jest nie tylko w nich samych, lecz również w wyobraźni widza. 

Ivo nie dostarcza klucza, który pozwoliłby widzowi przetłumaczyć wizualne formy z prezentowanego cyklu na określone pojęcia. Udostępnia za to rodzaj wokabularza form i stwarza odbiorcy możliwość samodzielnego wypróbowania szczególnej gramatyki, która rządzi jego obrazami. Oddaje do dyspozycji publiczności zestaw form namalowanych na magnetycznych powierzchniach, a wśród obrazów umieszcza puste pole pokryte specjalną farbą. To podobrazie przygotowane dla widzów, którzy mogą umieszczać na nim stworzone przez Iva formy w dowolnych konfiguracjach. Każda osoba odwiedzająca wystawę ma możliwość stworzenia jej dalszego ciągu – dodatkowego obrazu, który potrwa tak długo, dopóki następny widz nie przekomponuje go według własnych wyobrażeń.

Obrazy, które pokazuje Ivo przypominają te, które spłonęły. Obrazów, których już nie ma, nie widział jednak wcześniej nikt, z wyjątkiem garstki znajomych artysty. Nigdy nie opuściły pracowni. Tych obrazów nie tylko nie można było obejrzeć – nie dało się ich nawet przewidzieć. Praktyka Ivo Nikicia nigdy nie opierała się bowiem na rozwijaniu rozpoznawalnego „stylu”. Przeciwnie, każdy projekt artysty stawał się okazją do wypróbowania jakiejś nowej możliwości, zbadania nieznanego terytorium. W pewnym sensie Ivo za każdym razem zaczyna od nowa. Ostatnia seria jego prac nie jest wyjątkiem. Te obrazy nie przypominają znanych z przeszłości. Wystawa, którą przedstawiamy wygląda tak, jak mogłaby wyglądać wystawa, która nie doszła do skutku w początkach 2013 roku. Jest tak, jak gdyby nic się stało. A przecież co się stało, to się nieodstanie. Za pracami eksponowanymi na wystawie, kryją się cienie prac, które przepadły. Za salą wystawową, kryje się pracowania artysty. Zarówno nieistniejące obrazy, jak i pracownia zostały symbolicznie włączone w przestrzeń wystawy w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski.

Przez czas trwania prezentacji w {Bank Pekao Project Room}, raz w tygodniu, Ivo Nikić zapraszać będzie do swojej pracowni i otwierać jej drzwi przed publicznością. Będzie można obejrzeć dokumentację prac, których nie ma, oraz porozmawiać z artystą o sztuce, o obrazach, o tym, co się stało, i o tym, co się (nie)odstanie.

Stach Szabłowski

 

Partner
Patroni medialni Bank Pekao Project Room