Wojna, która nie jest wojną
Jaśmina Wójcik rozmawia z Bogną Świątkowską
-
Bogna Świątkowska: Czy jadąc do Palestyny, byłaś przygotowana na to, co tam się dzieje w sensie politycznym, społecznym, ekonomicznym?
- Jaśmina Wójcik: Nie. Kiedy patrzę z perspektywy roku, myślę, że było to w moim życiu doświadczenie graniczne. Zdecydowanie. Najmocniejsze, a jednocześnie też najpiękniejsze w jakimś sensie. Jeśli można tu w ogóle mówić o pięknie. Na to doświadczenie złożyło się wiele sprzeczności. Rozpacz wywołana obserwacją tego, co tam się dzieje, w jaki sposób są tam traktowani ludzie przez władze i wojsko izraelskie i jak bardzo to nie przenika właściwie do zewnętrznego świata, chociaż o konflikcie na Bliskim Wschodzie tyle przecież napisano i powiedziano. Zobaczyłam wojnę, która nie jest wojną. Jest ciągłym delikatnym przesuwaniem granic tego, co jest okupacją. Przypomina trochę zapadanie w chorobę psychiczną. Zanim moja babcia zaczęła chorować, miałam wyobrażenie, że choroba to jest coś, co się nagle wydarza. A w rzeczywistości to są drobniutkie kroczki. I tutaj też wojna postępuje drobnymi kroczkami, które jednocześnie są potwornie radykalne, nie cofają się przed niczym. Do tej pory nie potrafię sobie tego ułożyć w głowie. Mieszkałam w Kazimierzu i historia Żydów czy Izraelczyków była dla mnie ważna, dramatyczna, koszmarna. Jako Polka po książkach Jana Grossa czułam się źle. Chciałam coś z tym zrobić, że my Polacy zachowaliśmy się wobec Żydów nie tak, jak powinniśmy. A teraz zobaczyłam, że sami stali się agresorem. Zaczęłam w tym kopać, żeby zrozumieć, w jaki sposób ofiara staje się katem.
-
Przed wjazdem na terytoria Palestyny, przy izraelskich punktach wojskowych, stoją wielkie zniechęcające tablice, informujące, że wjeżdża się na własną odpowiedzialność, że grozi to śmiercią. W trzech językach sugerują, że wjeżdżamy na teren, gdzie wszyscy będą czyhać na nasze życie. A po przekroczeniu granicy orientujemy się, że po prostu jesteśmy w środowisku ludzi, którzy zmagają się z ogromnymi problemami dnia codziennego generowanymi przez okupację, są ograniczeni przez sytuację polityczną, w której trudno się odnaleźć, połapać we wszystkich paradoksach i zaszłościach historycznych. Między innymi burzeniu uprzedzeń i stereotypów dedykowane było Qalandia Biennale, którego byłaś uczestniczką w edycji 2018.
- Biennale było dla mnie niesamowitym doświadczeniem, bo miałam okazję być wewnątrz. Nie czułam się turystką. Interesują mnie zawsze ludzie i to, w jaki sposób żyją, jak opowiadają o sobie i sposobach zachowywania swojego dziedzictwa. Interesują mnie drobne, a jednak mocne gesty ocalające, które otwierają nam oczy. Zaczynamy dostrzegać budowle, ludzi, ich samoorganizację. Jeśli jesteś na orbicie turystycznej, to w ogóle tego nie widzisz.
-
W Ramallah miałaś stworzyć pracę inspirowaną w jakiś sposób przez to miasto. Poza tym mieliście wolną rękę i swobodę w doborze tematu. Jak wyglądał ten proces? Zetknęłaś się z masą rzeczy, które mogły być inspirujące dla ciebie jako artystki i człowieka. Jak zdecydowałaś się na współpracę z Mohammadem Salehem?
- Poznawaliśmy w Palestynie dużo różnych ludzi i grup – pracujemy w tandemie z Jakubem Wróblewskim, operatorem. Robiliśmy research w różnych miejscach nie tylko w Ramallah, ale też w Jerozolimie. Ale tak naprawdę to wszystko było dla mnie w jakiś sposób nie to, że obce, ale nie kliknęło. Nie było takiego momentu, w którym stwierdziłabym: o, to ma dla mnie sens i na tym temacie chciałabym się skupić. Spotkanie Mohammada w Betlejem, po kilku godzinach uciekania przed tłumami, po obejrzeniu muzeum zaaranżowanego przez Banksy’ego, było takim właśnie kliknięciem.
-
Mówisz o słynnym The Walled Off Hotel, który jest normalnie działającym hotelem, a jednocześnie obiektem krytycznej wypowiedzi artystycznej, używającym języka estetyki do wskazania istotnych naruszeń praw człowieka i konwencji międzynarodowych, których Izrael dopuszcza się wobec Palestyńczyków. Co jest w tym muzeum?
- Historia muru. I historia żywa: spisane opowieści Palestyńczyków o okupacji, w tym o budowie muru. Między innymi są tam historie ludzi, którzy musieli sami budować ten mur, bo po prostu zarabiali w ten sposób pieniądze na życie. Jest też film Pięć potłuczonych kamer, który ja już znałam, a który opowiada historię bezprawnej przemocy wojsk izraelskich wobec palestyńskiej wioski Bil'in i jej mieszkańców. Po wizycie w tym miejscu udaliśmy się na spotkanie z Mohammadem w takiej cichej okolicy Betlejem. Bardzo pięknej, zero turystów. Mohammad pokazał nam wtedy swoje założenia ogrodnicze w odzyskanych metalowych beczkach. Opowiadał o tym, że nieopodal jest zaułek, który nocami ludzie wykorzystują jako publiczną toaletę i że mocznik stamtąd zamierza wykorzystywać do nawożenia roślin. Pokazał nam też niewielki sklepik, w którym był między innymi bank nasion palestyńskich. Opowiadał o tym, jak oni tymi nasionami się wymieniają, jak je przewożą przez granicę, udając, że są to batony muesli, bo Izrael stworzył regulacje, które penalizują posiadanie roślin będących tradycyjnymi palestyńskimi przyprawami. I to był człowiek, który opowiadał całym sobą: o roślinach, o tym, jak ważne jest ogrodnictwo i jego potencjał edukacyjny, o tym jak buduje ogrody z walających się dookoła resztek i odpadów, kompostu, który sam wytwarza. Nie chodzi tu o założenia ogrodowe w formie, do jakiej my jesteśmy przyzwyczajeni, tylko coś z pogranicza permakultury i jakiegoś takiego postpunku. No i przy tym idea społeczna – bo Mohammad opowiadał też np. o warsztatach z dziećmi – która wydała mi się absolutnie kluczowa. W obliczu tego wszystkiego stwierdziłam, że proponowanie czegokolwiek własnego nie ma żadnego sensu. Moje działanie mogło być co najwyżej wsparciem tego, co dzięki niemu zobaczyłam, co zastałam. Wsparciem takimi narzędziami, jakimi się posługuję, i w taki sposób, w jaki jestem w stanie to zrobić.
-
Czy możesz opisać Palestyński pejzaż? Jaki wpływ to, że na każdym kroku widać problemy ze śmieciami, wszechobecnym plastikiem, pod którym niknie krajobraz, było istotne dla waszej decyzji?
- Tam w sklepach w zasadzie jest to samo co w świecie Zachodu. Ludzie kupują lodówki, zamrażarki, kuchenki mikrofalowe, biorą mieszkania na kredyt, jeżdżą nowymi samochodami. Taki kapitalizm i konsumpcja rozkręcona na maksa. I wszechobecne śmieci. Wydaje mi się, że my zaczynamy się już jednak odwracać od plastiku i coraz bardziej sobie zdawać sprawę, że można inaczej. A tam ten proces się jeszcze nie zaczął. Chyba że w niszowych ekologicznych kawiarenkach.
- Krajobraz, który tam zobaczyłam jest totalnie mistyczny. I jest rozdzierany czy wręcz zabijany izraelskimi osiedlami lokowanymi na wzgórzach. Nie u podnóży, tylko centralnie na tych pięknych pagórkach. Dla mnie to straszny gwałt, gwałt na naturze, na przyrodzie.
-
Lokowanie nowych osad ma znaczenie strategiczne i zostało wypracowane przez jednego z najsłynniejszych izraelskich dowódców wojskowych, Ariela Sharona. Zapisał się w historii wieloma pomysłami na to, jak w niestandardowy sposób systematycznie uprzykrzać Palestyńczykom, którzy jeszcze nie opuścili swoich terytoriów, życie.
- Tak. Mnożące się izraelskie osiedla zabierają Palestyńczykom ich ziemię. Palą ich gaje oliwne. To było dla mnie koszmarne. Nie możesz nic zrobić, w żaden sposób się ochronić. Poczułam tu łączność z Polską, niszczeniem przyrody na dużą skalę przez decyzje, które zapadają gdzieś na górze. Dlatego jedyną sytuacją, w którą wierzę, jest totalnie oddolne mikrodziałanie nastawione na pączkowanie. Siłą jest wtedy to, że inni też działają w takiej mikroskali i wspólne działanie się naturalnie rozrasta poprzez spotykanie się osób o podobnych poglądach czy dążeniach. I dlatego zobaczyłam, że Mohammad jest takim pozytywistycznym idealistą, pracującym u podstaw. Jego samochód jest całkowicie przystosowany do działania w terenie, są w nim zrobione półeczki na wszystko, co potrzebne itd. Mohammad znalazł np. wielką beczkę, no to zakłada w niej ogród. Do tego jest to beczka na kółkach, bo znalazł i naprawił wózek, którym zamienił ją w mobilny wehikuł. W naszym filmie występuje jako ogrodnik z kompaktowym podróżnym ogrodem, który może zawsze mieć przy sobie, pożywić się i mieć cień. Więc w tym całym szaleństwie i bezradności palestyńskiej rzeczywistości Mohammad był dla mnie jak dar. Jaskółka nadziei. On robi tak ważne i potrzebne rzeczy, że chciałam go po prostu w tym wesprzeć.
-
W waszej pracy można zauważyć skupienie na jednostce, na jednej postaci, która przez swój upór buduje coś, co może stać się wzorem dla najbliższego otoczenia. Ale nie musi. Zupełnie nie wiadomo, co w Palestynie się w najbliższej przyszłości będzie działo. Masz bardzo silny wewnętrzny kompas ustawiony na lokalną społeczność i to, jak reaguje na działania artystyczne. Jak to było w tym wypadku, w Palestynie?
- Nasza praca nie była jedynie wezwaniem: zróbcie sobie ogrody, będzie fajnie. To była konkretna propozycja, wynikająca z prześladowania Palestyńczyków: racjonowania wody i selekcjonowania żywności, które trafiają do Palestyny, a są kontrolowane przez Izrael. Tworzenie ogrodów, które po pierwsze wytrzymują bardzo długo bez wody, a po drugie zapewniają wyżywienie, czyli dają niezależność, to propozycja polityczna, mogącą konkretnie odmienić ich przestrzeń bez nakładów finansowych. Dlatego właśnie wideo z Mohammadem polegało na tym, że chodziliśmy po Ramallah i po prostu zbieraliśmy to, co znaleźliśmy na ulicach. Ono pokazuje, że elementy, które walają się dookoła, faktycznie mogą, przy odrobinie wiedzy i pracy, zapewnić wyżywienie i cień. Ten aspekt był bardzo ważny. Nie było tak, że przyjeżdżamy tam i mówimy: chodźcie, będziemy teraz robić wam warsztaty z ogrodnictwa, ćwiczyć relaks i tak dalej. Założenia były zupełnie inne: te filmy zostały pomyślane jako materiały szkoleniowe. Są w sieci po arabsku, z angielskimi napisami. Palestyńczycy mają smartfony, więc obejrzenie tych wideomanuali to nie jest dla nich problem. W tej całej beznadziei wydało mi się, że takie działanie będzie miało sens. Zależało mi na tym, żeby nasze działanie jako artystów miało wpływ, nie było sztuką galeryjną. Oczywiście takie miejsca jak Muzeum Palestyńskie są piękne i ważne, ale niewiele osób tam dociera. Chociaż jest coś kuszącego w tym, żeby ludzie przychodzący na wystawę do galerii zobaczyli, że tak też można.
-
Te alternatywne sposoby funkcjonowania nie są w Palestynie praktykowaniem progresywnego stylu życia, ale efektem opresji, niedoborów i zakazów. To, co go zainspirowało, to efekty konfliktu, który od dziesiątków lat niszczy ludziom życie. Twoje działania artystyczne są oparte na bliskiej relacji ze społecznościami, na zbudowanym w komunikacji zaufaniu. Jak ci się rozmawiało z ludźmi w Palestynie?
- Ciężkie pytanie. Na przykład jak pojedziesz do palestyńskiego Hebronu, miasta podzielonego, to w tamtejszych ludziach jest coś takiego autentycznego, prawdziwego. Są otwarci, serdeczni. Swoją obecnością uruchamiasz chęć opowiedzenia swoich historii. Kiedyś siedzieliśmy z Kubą koło urzędu miasta. Przechodziła rodzina z trójką dzieci. Widząc, że są religijni, starałam się nie nawiązywać kontaktu wzrokowego, nie zwracać uwagi, chociaż i tak, samym swoim wyglądem, przyciągałam uwagę. Te dzieci bardzo bacznie nam się przyglądały. Widziałam, że zaczynają coś szeptać rodzicom do uszu, więc myślę sobie: będziemy zaraz musieli stąd pójść. Po czym jedno po drugim podeszły do nas i powiedziały z uśmiechem: Welcome! Każde podało nam rękę. I ja po prostu się popłakałam. Siedziałam tam, patrzyłam na nie i myślałam: Boże jaka jestem wypaczona. Wyobraziłam sobie, mając w głowie kalki z Polski, że skoro są religijni, to pewnie nie tolerują obcych. A te dzieci po prostu nas powitały.
-
-
Twoja współpraca z Mohammadem trwa i się rozwija. Jak wam się pracuje?
- To praca na podobnych energiach. Wierzę w ten styl współpracy. Albo jest chemia, albo jej nie ma i nie ma co dalej brnąć, bo nic z tego nie będzie. Z Mohammadem ta energia była od samego początku. Wyjechaliśmy z Kubą z Palestyny z poczuciem chwilowej rozłąki. No i rzeczywiście! Udało się. Będziemy wspólnie robić film, tym razem długometrażowy, o kairskich Zabbaleen, ludziach-śmieciach, którzy w tym wielomilionowym mieście zajmują się segregacją odpadów.
-
-
Powiedziałaś, że ciężko ci było wyjeżdżać z Ramallah. Najważniejsza lekcja z pobytu w Palestynie?
- Teraz bardzo się pilnuję, żeby w momentach totalnego wzburzenia tym, co się dzieje, nie stosować języka nienawiści. Żeby nie radykalizować samej siebie, nie zaostrzać, starać się znajdować jakieś sposoby porozumienia. Po tym, jak zobaczyłam z bliska, w codziennym życiu, jak wyglądają skutki konfliktu izraelsko-palestyńskiego dla zwykłych ludzi, wiem, że najtragiczniejsze są rozłam i radykalizacja postaw. Rozlew niepohamowanej nienawiści, przyzwolenie na nią wszędzie są straszne.
- Prace zrealizowane podczas rezydencji Jaśminy Wójcik w Palestynie będzie można zobaczyć na wystawie Codzienne formy oporu w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski (od 24 kwietnia do 23 sierpnia 2020).