Poeta
Mohamed Almusibli w rozmowie z Michałem Grzegorzkiem
-
Zacznijmy od tego, co stanowi koniec wszystkiego – od śmierci. Dokładniej, pomówmy o śmierci w ujęciu queerowym. To zagadnienie, które obaj badamy od dłuższego czasu. W czasie pobytu rezydenckiego w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski zaproponowałeś interesującą perspektywę – przyjrzenie się śmierci społecznej. Przywłaszczę tu sobie pytanie, które sam zadajesz w jednym z wierszy: na ile jest się martwym, będąc martwym dla kogoś?
-
Na to akurat pytanie nie znam odpowiedzi. Wierzę, że istnieją różnorakie wymiary, światy równoległe i tak dalej. Myślę, że to nie tak, że istnieje tylko jedno, znane nam, życie. Sądzę, że istnieje wiele różnych światów, a gdy jest się martwym dla kogoś, znika się po prostu ze świata tej określonej osoby. Myślę, że da się to przedstawić na wykresie. My znajdujemy się w jednym okręgu, a tamta osoba w drugim. Choć nasze okręgi się bezpośrednio nie stykają, oba mieszczą się w jakimś większym okręgu. Może być nim miasto, w którym obaj mieszkamy, ale też grono przyjaciół, znajomych czy byłych partnerów. Zabawne, bo trafiłem ostatnio na Instagramie na mem mówiący właśnie o tym – o byciu martwym dla kogoś. Popularne media – memy, filmy, muzyka czy filmiki – mocno na mnie oddziałują. Tego typu obrazy mają zwykle wpływ na początek mojej pracy z tekstem; przekładają się na pytania, które zadaję po to, by odnaleźć w popowym tworzywie coś poetyckiego. Początkowo staram się odnieść te pytania do sfery osobistej i odpowiedzieć na nie w jej granicach. Na dalszym etapie moje dociekania zyskują bardziej uniwersalną wymowę i szerszy kontekst. Tworząc wcześniejsze prace, pytałem przykładowo o to, jak można zabrać głos, zachowując milczenie. Pytanie to można odnieść do bliskiej relacji między dwojgiem ludzi lub wewnątrz wąskiego grona przyjaciół czy kochanków. Istnieje tu też oczywiście szerszy kontekst: pytania o to, kto w społeczeństwie przemawia, a kto nie ma głosu; o to, kto pozbawia nas głosu i o to, jak pozbawione go osoby mogą pozostać aktywnymi członkami społeczeństwa. Teraz natomiast przyglądam się bliżej tematowi śmierci społecznej i to jego zgłębianiu chcę poświęcić mój pobyt w CSW. Rdzeń tematu stanowią miłość i śmierć.
-
-
Jakim językiem artystycznym posługujesz się, by mówić o miłości i śmierci?
-
Trudno mi się skupić na jednym medium, co dla odbiorców może być nieco dezorientujące. Często pada pytanie, z czym dokładnie pracuję albo jakim dokładnie artystą jestem. Inna rzecz, że niekiedy dobór medium to kwestia przypadku. Bywa, że jest to zależne od kształtu zaproszenia do określonego projektu. Zasadniczo moja praktyka artystyczna zaczęła się od teorii sztuki i badań nad historią sztuki i piśmiennictwa. Pewnego dnia zaproszono mnie do udziału w wystawie poświęconej poezji. To wtedy uświadomiłem sobie, że to, o czym piszę i jak piszę, zaprezentować można na różne sposoby. Gdy już zmieni się myślenie, co stoi na przeszkodzie, by wiersz stał się rzeźbą lub dźwięk instalacją?
-
-
Mnóstwo uwagi poświęcasz także performansowi.
-
Performans pozwala mi rozpoznać, co jest ożywione, a co nie. Poezja to znakomity materiał. Śmierć i miłość są bardzo queerowe. Należę do osób, które jeszcze we wczesnej młodości zaczęły od odkrycia, czym są queerowe miłość i śmierć – od tego czasu tematy te nie dają mi spokoju. To doświadczenia, które legły u podstaw mojego dojrzewania i wpłynęły na moją wczesną młodość. Współtworzyły one także język mojej praktyki artystycznej. Zestawianie miłości ze śmiercią może jawić się jako mocno pesymistyczne, ale to właśnie tak zaczęła się dla mnie miłość. Poszukuję poetyckości w tragedii i żałobie – choćby w pożegnalnych listach samobójców.
-
-
Twoje zainteresowania nawiązują także do innego traumatycznego przeżycia – wojny w Jemenie.
-
Miałem wiele szczęścia, bo doświadczałem jej krótko, tylko jako dziecko. Moja rodzina dość szybko zbiegła do Szwajcarii. Dziś mogę powiedzieć, że doświadczenie wojny było dla mnie doświadczeniem dźwiękowym. Tym, co pamiętam z wojny, są jej głosy i odgłosy. Najjaskrawszym wspomnieniem z tamtego czasu są dla mnie dźwięki wybuchów i wrażenie, że na ścianie pęka bariera dźwięku. Późniejszy okres życia, na wygnaniu, to także zbiór dźwiękowych skojarzeń. Przez blisko dwadzieścia lat nie mogliśmy wrócić do Jemenu, więc pewne rzeczach słyszałem tylko od członków rodziny lub przez telefon. Jemen, wojna i rodzina docierały do mnie poprzez różne głosy i opowieści. Znajomość kultury – w formie literatury i filmów, które pokazali mi rodzice – przyszła znacznie później. Kiedy ostatecznie wróciłem do Jemenu, nie czułem się u siebie. To nie był już mój kraj.
-
-
Jak brzmiałby obecny stan wyjątkowy?
-
Miałby brzmienie muzyki pop! Coś wolnego i rozprężającego. Przez sporą część okresu ograniczeń prawie codziennie słuchałem utworu Dawn. Autorem oryginału jest Carly Rae Jepsen, ja jednak słuchałem wersji Oklou i Caseya MQ – wolniejszej i o większej dramaturgii. Można powiedzieć, że była to moja pandemiczna piosenka. Najbardziej podoba mi się w niej przemiana. Mam wrażenie, że w sposób metaforyczny oddaje ona to, co stało się po wprowadzeniu obostrzeń. Od dynamicznego oryginału, który wszyscy znamy, przechodzimy do nowej, powolniejszej rzeczywistości. To jakby przejście od frywolności do poważniejszej organizacji, pomocy sąsiedzkiej i wzajemnego wsparcia emocjonalnego. Wiem, że można to uznać za uproszenie, ale myśl o tym wciąż do mnie powraca.
-
-
Wzajemna troska o siebie i chęć stworzenia bezpiecznej przestrzeni była dla Ciebie motywacją do stworzenia prowadzonej przez artystów galerii Cherish.
-
Cherish zrodziło się ze wspólnej energii i pragnienia stworzenia czegoś razem z Jamesem Bantone, Thomasem Liu Le Lann i Ser Serpas – tuż po tym, jak pojawiłem się w Genewie. Wynajęliśmy duże puste mieszkanie, które zamiast meblami postanowiliśmy zapełnić sztuką. Nazwę zaczerpnęliśmy od grupy R&B z początku lat dwutysięcznych. Tworzące ją cztery śpiewające siostry wprowadzały w miejsce chłodu i pustki rodzinną atmosferę. Cherish to także miejsce, w którym wszyscy mieszkamy, więc zapraszaliśmy innych do własnego domu. Nie mamy ściśle określonego czy w jakikolwiek sposób ograniczonego programu – staramy się wspierać tych, dla których nie ma miejsca w instytucjach publicznych i którzy znajdują się poza nawiasem normatywnego społeczeństwa. Do tej pory wystawiały u nas wyłącznie kobiety. Bardzo istotne jest również to, że mówimy tu o jedynej w Szwajcarii przestrzeni artystycznej zarządzanej wyłącznie przez osoby queer i nie białe.
-
-
-
Może niech na koniec naszej rozmowy na pierwszy plan wyjdzie twój wewnętrzny głos? Podzielisz się z nami którymś ze swoich wierszy?
-
Wyobraź sobie, że twoje milczenie grzebie cię w moim sercu. Nie wiem, czy mój smutek pochodzi stamtąd właśnie, czy skądinąd zupełnie.
-
Gardło – słaby punkt naszej rodziny. Opadało i zakręcało w lewo niczym klatka schodowa, by następnie całkiem zniknąć z naszego życia.
-
Która śmierć była wtedy najlepsza, a która najgorsza? Ranek był tak zielony, że kruki zdawały się niebieskie.
-
A później my, tchórze –
-
my, który uwielbialiśmy szept wieczoru,
-
domy, ścieżkę nad rzeką,
-
nieprzyzwoite czerwone światła,
-
słodki bezgłośny żal –
-
cicho wyciągnęliśmy dłonie ku łańcuchowi żywych,
-
lecz serca nasze straszyły nas krwią
-
i końcem słodyczy,
-
końcem szaleństw na ścieżce nad rzeką;
-
bo nie będąc już niewolnikami, wiedzieliśmy, że jesteśmy sami; i żyjemy.
-
Ilu duchów trzeba, by cmentarzysko mogło zacząć nazywać się państwem?
-
Są i cmentarze osamotnione. Groby pełne bezgłośnych kości.