Aleksandra Waliszewska
Heroes of Might and Magic
„Podstawowym elementem sytuacji bohatera baśniowego jest zagrożenie, które dotyczy albo fizycznej egzystencji bohatera, albo jego egzystencji moralnej”. [Bruno Bettelheim, Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni, WAB, Warszawa 1996, str 232 ] – pisze Bruno Bettelheim w klasycznej pracy o psychologii baśni pod tytułem Cudowne i pożyteczne.
Zagrożenie jest sytuacją, w której permanentnie znajduje się bohaterka obrazów Aleksandry Waliszewskiej. Ta bohaterka ma wiele twarzy. Raz jest brunetką, innym razem blondynką. Bywa niewinną ofiarą, by kiedy indziej objawić swoje okrutne oblicze. Zawsze jest dziewczynką – pokwitającym podlotkiem, w decydującym momencie między dzieciństwem a dorosłością – w tym właśnie momencie, który tak niezdrowo fascynował Humberta Humberta. To niebezpieczny wiek – i dziewczynka zawsze jest w niebezpieczeństwie. Grozi ono fizycznej egzystencji dziewczynki albo jej egzystencji moralnej. Najczęściej grozi obydwu egzystencjom jednocześnie. Bohaterka Waliszewskiej jest pożerana, uwodzona, napastowana seksualnie, upokarzana, kuszona i sprowadzana na złą drogę. Błądzi w ciemnych lasach, trafia w miejsca, w których czyhają potwory. Zdarza się też, że sama uwodzi wykorzystując swój zakazany nieletni wdzięk. Upokarza, chętnie ulega pokusie, podąża złą drogą nie bez entuzjazmu, napędzanego przekorą i ciekawością, będącą, jak wiadomo, pierwszy stopniem do piekła.
Czy dziewczęca postać z obrazów Aleksandry Waliszewskiej jest bohaterką baśniową?
Cóż, kimkolwiek by nie była, istnieje w baśniowym świecie, w którym grasuje bestiarium fantastycznych stworzeń, złe koty grają na pianinie, a demoniczne kozły karmią dorastające dziewczynki podejrzaną strawą. W tym fantastycznym porządku możliwe są rzeczy skądinąd niemożliwe; dziewczynka może na przykład zedrzeć z siebie skórę odsłaniając mięso i szkielet – i wciąż patrzeć widzowi w oczy.
W baśni Waliszewskiej występuje (młoda) „dama w potrzebie”. Nigdy nie zjawia się jednak książę, który wybawiłby ją z opresji. Waliszewska maluje świat, w którym mężczyźni są nieobecni, albo odgrywają drugoplanowe role. Miejsca, w których mogliby pojawić się mężczyźni, są już zajęte przez potwory, bestie i zwierzęta. Dziewczynka musi poradzić sobie z nimi sama. Nie może i najprawdopodobniej nie chce być uratowana. Gra ryzykowną partię z naturą, seksualnością, wyobraźnią, złem i z samą sobą – i pragnie ją rozegrać do końca.
Według Bettelheima baśnie są cudowne i pożyteczne. Prace Aleksandry Waliszewskiej są cudowne. Czy są także pożyteczne?
Pytanie to zadajemy w chwili, w której pożyteczność sztuki wzmaga się gwałtownie. Po okresie formalistycznych błędów i wypaczeń modernizmu, ponowoczesna sztuka podejmuje najważniejsze problemy życia społecznego, angażuje się w krytykę polityczną, zaprasza do szerokiej partycypacji, animuje i integruje lokalne wspólnoty, jednocześnie pomagając w dziele modernizacji wspólnoty w skali marko, poprzez propagowanie nowoczesnych światopoglądów. Artyści wysuwają się naprzód, zajmując miejsce w awangardzie publicznego dyskursu.
Tymczasem Aleksandra Waliszewska zamiast progresu, celebruje raczej regres – powrót na granicę dzieciństwa i dorosłości, w miejsce, w którym czeka dziewczynka-podlotek i zamknięty krąg obsesyjnie powracających wizji. Sytuacje erotycznych i społecznych opresji przywoływane są tu nie po to, aby skrytykować ich przyczyny i tym samym uczynić krok w stronę rozwiązania problemu. Przeciwnie; wszystko wskazuje, że chodzi właśnie o to, aby owe sytuacje przeżywać w obrazach wciąż na nowo, czerpiąc z nich perwersyjną sadomasochistyczną przyjemność.
W mizoginistycznym filmie Larsa von Triera Antychryst, w którym natura zostaje zdemaskowana jako „kościół Szatana”, główna bohaterka studiuje historię polowań na czarownice i stojących za nimi patriarchalnych przesądów o demonicznym charakterze kobiecej seksualności, o bliskich związkach kobiecości z ciemnymi siłami natury, o gotowości kobiet do wchodzenia w czułe relacje z diabłem... Badania doprowadzają do zaskakującego odkrycia; to wszystko prawda, przesądy nie są przesądami. Na obrazach Waliszewskiej bohaterki-dziewczynki również bywają czarownicami, zadają się jeżeli nie z samym diabłem, to z jego rogatymi, koźlimi przedstawicielami.
W obliczu powyższego, pytanie o pożytki płynące ze sztuki Waliszewskiej być może w ogóle traci sens – i należałoby raczej pytać o domniemaną szkodliwość tej twórczości, spowitej miazmatami chorobliwej wyobraźni. Fantazjowanie na temat dorastających dziewczynek to wchodzenie na grunt wyjątkowo grząski. Jeżeli w ogóle decydujemy się na niego zapuścić, to tylko dlatego, że w te wielce dwuznaczne rejony prowadzi nas artystka. W wykonaniu artysty dwuznaczność tego rodzaju wycieczek byłaby prawdopodobnie zbyt trudna do zniesienia dla naszych nerwów, starganych precedensowymi sprawami w rodzaju afery oskarżonego o pedofilię słynnego psychoterapeuty Andrzeja Samsona, który, nawiasem mówiąc, był swego czasu wielkim entuzjastą dziecięcych rysunków Aleksandry Waliszewskiej [w udzielonym Paulinie Reiter wywiadzie Aleksandra Waliszewska opowiada o wizytach u psychologów, na które uczęszczała w dzieciństwie „Trafiłam do Andrzeja Samsona. (...) Już jako siedmioletnie dziecko stwierdziłam, że psycholodzy są kretynami. Ale Andrzeja Samsona polubiłam i miło spędzaliśmy czas. Uprzedzając pytanie – nie molestował mnie. (...) Oglądaliśmy rysunki innych dzieci. Mówiłam że są słabe, a moje fajne. Miał dwie ściany z rysunkami dzieci. Jedną z obrazkami innych dzieci, a drugą z moimi.” [ Paulina Reiter, Dziewczynki, do których ślinią się potwory, Wysokie Obcasy (dodatek do Gazety Wyborczej), nr 13 (566), 2010].
Przemoc, erotyka i ich mieszane w różnych proporcjach kombinacje, dojrzewanie i „przekleństwa niewinności”, haniebne oralne rozkosze kanibalizmu, poczet potworów, z których każdy z daleka pachnie alegorią – obrazy Aleksandry Waliszewskiej to jedna wielka prowokacja do psychoanalitycznych odczytań. Pokusa psychologizowania tej twórczości jest równie silna, jak odruch sklasyfikowania jej jako przedsięwzięcia autoterapeutycznego. Obrazy stałyby się wówczas środkiem do egzorcyzmowania dręczących artystkę demonów, przepracowywania traum z dzieciństwa, wywlekania na światło dzienne najczarniejszych podświadomych treści. W takim autoterapeutycznym projekcie, pogrążona w „kazamatach fantazmatów” sztuka Aleksandry Waliszewskiej – z jej monstrualnością, groteską, okrucieństwem i perwersjami – znalazłaby łatwe usprawiedliwienie.
Rzecz w tym jednak, że nic nie wskazuje na to, aby Waliszewska szukała dla swojej sztuki usprawiedliwienia.
Malując, Aleksandra Waliszewska zostawia zbyt wiele psychoanalitycznych tropów, aby pokusa zakładania psychoanalitycznych okularów do czytania jej twórczości nie stała trudna do odparcia. Właśnie dlatego jednak pokusie tej należy ulegać tylko z największą ostrożnością, a jeszcze lepiej nie ulegać w ogóle. Skoro już mówimy o baśniach, to wiele z nich traktuje o tarapatach w jakie wpadają ci, którzy zbyt łatwo ulegają pokusom. Artystka nie leży przecież na kozetce, tylko stoi przed sztalugami. Nic, z wyjątkiem nie popartych żadnymi konkretami domysłów, nie potwierdza tezy, jakoby Aleksandra Waliszewska mówiła o sobie. Jeszcze słabsze gwarancje stoją za przekonaniem, że mówi prawdę. Niewykluczone, że zamiast rozszczelniać tamy podświadomości i pozwalać jej ciemnym wodom zalewać powierzchnie obrazów, Waliszewska z premedytacją daje w te odmęty nura, i maluje podwodne pejzaże nieświadomości jak najbardziej świadomie. Być może potworów nie ma, dole i niedole dziewczynki z obrazów są zmyślone, a malarka manipuluje widzem, wciągając go w pułapki imaginacji.
Pewne jest tylko, że nie ma „ani dnia bez kreski”. Być może Waliszewska nie wypełnia społecznych i krytycznych obowiązków, jakie bierze na swoje barki współczesna sztuka, ale podejmuje obowiązek malowania, który do złudzenia przypomina systematyczną przyjemność. Codziennie, od lat, powstaje nowy obraz, gwasz na papierze w kameralnym formacie 25 na 35 centymetrów. Waliszewska maluje te prace odwrócona plecami do instytucjonalnego świata sztuki; obojętność ta jest zresztą wzajemna, bez wzajemnej obrazy. Przed paroma laty, malarka uchodziła za młode uosobienie artystycznego tradycjonalizmu; zwracała się ku starym mistrzom, narzucała sobie rygorystyczną dyscyplinę formy, w olejnych, pracochłonnych obrazach podejmowała jeszcze raz wyzwania, z którymi mierzyli się kiedyś przed włoscy prymitywi i malarze Quintecenta. Ten konserwatywny program był ignorowany przez z definicji progresywny mainstreamowy obieg sztuki, funkcjonując – skądinąd z dużym powodzeniem – na jego zachowawczych marginesach. W powstających od kilku lat gwaszach, Waliszewska rozluźniła dyscyplinę formy, pozwalając sobie na skoki po różnych, wysokich i niskich rejestrach kultury wizualnej. Niektóre z jej dziewczynek, blade i gotyckie, wyglądają jak żywcem wyjęte z obrazów Memlinga. Jej potwory bywają spokrewnione z monstrami Boscha, ale w ich żyłach płynie także domieszka krwi poczwar z okładek heavy metalowych płyt, komiksów i filmowych horrorów. Smutek i groza Andersena spotyka się tu nienasyconą, amoralną ciekawością markiza de Sade, a Henry Darger, którego artystka bardzo lubi, ze spontaniczną obscenicznością dziecięcych rysunków. W tych pracach jest coś z ilustracji do baśniowych tekstów, które nigdy nie zostały napisane, ale także z heroicznej, cyfrowej ikonografii komputerowych gier fantasy.
Z jednej z nich zaczerpnięty został tytuł wystawy Aleksandry Waliszewskiej w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski Heroes of Might and Magic. I znamienne, że właśnie ze środowiska twórców gier komputerowych, wyszedł tekst, który pośrednio może posłużyć za odpowiedź na pytanie o pożytek płynący z twórczości Aleksandry Waliszewskiej. Auriea Harvey i Michaël Samyn, twórcy studia Tale of Tales, mającego ambicje kreowania artystycznych gier wideo, opublikowali niedawno Manifest sztuki czasu rzeczywistego, w którym piszą „Nie rób sztuki nowoczesnej! Sztuka nowoczesna jest ironiczna, cyniczna, zajęta sama sobą, boi się piękna, boi się technologii, boi się znaczenia innego, niż najmodniejszy ostatnio dyskurs. (...) Nie bój się piękna. Nie bój się przyjemności (...). Ludzie tęsknią za pełnymi znaczenia doświadczeniami. Społeczeństwo cię potrzebuje.”
- Kurator
- Stach Szabłowski
Aleksandra Waliszewska
(ur.1976). Absolwentka PLSP i ASP w Warszawie. Ma na koncie ponad 20 wystaw indywidualnych. Parokrotnie otrzymała stypendium Ministra Kultury. Mieszka i pracuje w Warszawie.