rozmowa

Minister Alternatywnego Transportu

O tężyźnie fizycznej i romantycznych machinach napędzanych siłą ludzkich mięśni z angielskim artystą Francisem Thorburnem rozmawia Paulina Jeziorek

  • Jakiś czas temu obwołałeś się Ministrem Alternatywnego Transportu… Czym właściwie jest ministerstwo, które stworzyłeś?

    • To ciało badawcze zajmujące się formułą przyszłego transportu. Wszystko to jest eksperymentem, który ma doprowadzić do rewolucji w dziedzinie transportu. Ministerstwo Alternatywnego Transportu powstało pod wpływem dwóch sytuacji z przeszłości, które były bezpośrednią inspiracją. Jakieś pięć lat temu usłyszałem w radiu, że za pięć czy sześć lat skończy się hel. To dziwne, choć wiele mówi na temat ekstremalnej konsumpcji. Nie będzie już helu...

    •  

  • Myślisz, że to z powodu ogromnej liczby balonów, które można kupić na przykład w parkach rozrywki...?

    • Być może... Chciałem zrealizować projekt z wykorzystaniem helu. Być może jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może cię cieszyć balonami. Wpadłem na pomysł, żeby zrobić ogromny balon albo serię ogromnych balonów, które równoważyłyby masę danej osoby w taki sposób, że grawitacja byłaby bliska zeru. Można by było przywiązać balony do ciała, a wtedy twoja waga wynosiłaby na przykład 10 gramów. Siła unoszenia byłaby równa twojemu ciężarowi ciała. Można by było podskoczyć i lecieć przez milę, nie ważąc prawie nic.

    •  

  • Jak wysoko można by było polecieć za pomocą takiej konstrukcji?

    • To zależy od wiatru. Nigdy nie zrealizowałem tego projektu, ale zrobiłem do niego rysunki. Pomysł polegał na tym, żeby przemierzyć w ten sposób całą Anglię — w podskokach. To sprawiło, że zacząłem też myśleć o nieodnawialnych surowcach jak ropa itd. W tym samym czasie zaangażowałem się w kolejny projekt. Była to parodia instytucji, którą nazwałem Południowolondyńskim Instytutem Zdrowego Rozsądku, gdzie formułą nauczania były wykłady performatywne. Coś pomiędzy wykładem a dziełem sztuki. To było kompletne fiasko, bo był to mój pierwszy, tak naprawdę kuratorski projekt; zapraszałem artystów, żeby poprowadzili zajęcia. Sam nie wiedziałem jednak do końca, o co mi chodzi.

    •  

  • Dlaczego chciałeś eksperymentować z formułą instytucji?

    • To był początek mojej krytyki instytucjonalizacji, badania granic tego, co jest w obrębie instytucji akceptowalne, a co nie. Zastanawiałem się nad strukturą instytucji, starając się zaproponować nowe rozwiązania. Ale to nie miało sensu., Podstawą był tu absurd, który stał się formułą krytyki — ukazać absurd to naświetlić punkt, w którym sytuacja nie działa. Kończyłem wtedy naukę na uniwersytecie i musiałem stoczyć bitwę, aby zrealizować moją pracę, bo nie było odpowiedniej przestrzeni, środków, biurokracja była ogromną przeszkodą w procesie tworzenia dzieła czy idei. Brakowało właściwej energii. Uniwersytet angielski stał się zwykłą maszyną do robienia pieniędzy. Mój projekt był inspirowany agresją wobec tego doświadczenia. Ta idea w sposób metaforyczny stała się bardzo ważna, odnosząc się do całego społeczeństwa. Po kilku latach pracy pochłonęły mnie myśli na temat rewolucji społecznej czy polityki będącej największym biurokratycznym systemem kontrolującym ludzi...

    •  

  • Można powiedzieć, że stałeś się anarchistą?

    • W pewnym sensie. Ale szczęśliwym anarchistą. Nigdy nie było moją intencją, żeby wprowadzać chaos. Chciałem raczej skupić uwagę na pozytywnych działaniach i doświadczeniach, które są alternatywne. Wszystko, co alternatywne, stoi w opozycji do głównego nurtu, a główny nurt (ang. mainstream) jest w całkowitej zgodzie z systemem, który kontroluje sposób, w jaki formułujemy nasze opinie w życiu. Chodziło więc o zaproponowanie alternatywy — pozytywnej i pełnej humoru, bo kocham estetykę komiczną. Rozświetla moje życie. Absurd i humor to główne narzędzia, które wykorzystuję do uwodzenia publiczności podczas moich partyzanckich w stylu akcji.

    •  

  • Te dwa projekty, o których opowiedziałeś, stały się więc podstawą do twojego zainteresowania transportem oraz alternatywną formą instytucji i dlatego obwołałeś się ministrem transportu...?

    • Tak. To bardzo bezpośrednia parodia londyńskiego systemu transportu. Konkurencyjna. Tak sobie to wyobrażam. Moglibyśmy stać się w Londynie alternatywnym transportem.

    •  

  • Pojazdy, które konstruujesz, wymagają siły fizycznej. Ale my jako społeczeństwo nie jesteśmy już zbyt silni...

    • Tak... Ten pomysł rozwija ideę ludzi jako chomików... Badam ideę tożsamości człowieka. Stawiam temu pojęciu wyzwanie, bo sam nie wiem, w jaki sposób zmieniła się tożsamość człowieka w ciągu ostatnich 100 lat. To bardzo osobiste pytanie.

    •  

  • Masz na myśli tożsamość człowieka jako takiego czy tożsamość człowieka jako przedstawiciela klasy pracującej?

    • Moja praca nawiązuje do klasy robotniczej poprzez temat ciężkiej pracy, ale tu bardziej chodzi o utratę formy fizycznej w życiu codziennym, co dzieje się cały czas z powodu technologicznego postępu. Przywołuję reminiscencje dotyczące fizyczności człowieka w ogóle. To wszystko sięga głęboko w przeszłość. Przyglądam się czasom, gdy trzeba było polegać na fizyczności — zanim wynaleziono broń. Co ma zrobić człowiek, jeśli nie chce być częścią systemu, w którym jedną z niewielu opcji jest praca w biurze? Jak stworzyć dla siebie zawód? Prawdopodobnie właśnie w wyniku takich myśli objąłem stanowisko Ministra Alternatywnego Transportu.

    •  

  • Siła fizyczna jest naturalną ludzką cechą. Byłoby dziwnie i niebezpiecznie o tym zapomnieć i stać się zależnym od technologii. Ale z drugiej strony — czy to nie oczywiste, że postępu technologicznego nie można powstrzymać?

    • I w tym momencie moja krytyka ponosi porażkę. Sama bitwa jest jednak totalnie romantyczna. To jak budowa rzeźby — robię to sam. To idealistyczny, utopijny, romantyczny moment, gdy próbuję zrobić coś inspirującego lub przynajmniej postawić pytanie. Mówiąc o porażce, chodzi mi o to, że jest daremna. A daremność jest odbiciem moich głębokich uczuć na temat świata. Głęboko w środku jestem cyniczny. Chciałbym stawić wyzwanie pieniądzu. Ale to niemożliwe. Jak można zmierzyć się z systemem pieniądza? Dlatego muszę się z niego śmiać.

    •  

  • Od jak dawna konstruujesz te romantyczne alternatywne pojazdy?

    • Od 5 lat.

    •  

  • Robisz je z odzyskanych materiałów?

    • To kombinacja kupionych i odzyskanych materiałów. Nawiązałem współpracę z Brytyjską Koleją Państwową. Dostaję od nich nieograniczoną liczbę wielkich drewnianych szpul, z których robię koła. To totalnie korzystna relacja. Oni ich nie chcą, więc ja je biorę. Mają ich setki. Zawsze, gdy tworzę pojazd, biorę jedną. Mają metalowe i drewniane...

    •  

  • Minister Alternatywnego Transportu dostaje nieograniczoną liczbę szpul od Kolei Państwowych...

    • Ale też znajduję wiele materiałów. Pracuję w pewnej galerii jako konstruktor, buduję dla nich rzeczy. Pod koniec wystawy mogę wziąć to, co jest niepotrzebne.

    •  

  • Więc to rodzaj sztuki recyklingu?

    • Tak. (śmiech) Ale to nie jest założenie. To konieczność, ponieważ nie sprzedaję moich prac. Nie mam pieniędzy na materiały. Nigdy też nie płaciłem za studio, ponieważ nie byłbym w stanie. Nawiązałem współpracę z właścicielem nieruchomości. To system niemonetarny. Bez użycia pieniędzy. Przez ostatnie półtora roku współpracowałem z największym deweloperem nieruchomości w Londynie, który zaoferował mi ogromną przestrzeń. Kiedy ktoś zdecyduje się ją kupić, dostanę od nich inną.

    •  

  • Robisz interesujące interesy...

    • Tak. I to działa. To zabawna historia, bo wcześniej miałem pracownie w byłych magazynach, które należały do miasta. Okolica stała się modna, bo w okolicy działo się dużo artystycznych czy muzycznych aktywności — aż tu nagle przyszła recesja i rząd powiedział lokalnym władzom tak: „ Sami musicie zarabiać pieniądze na swój budżet”, co oznaczało sprzedaż albo wynajem nieruchomości. Sprzedali więc deweloperowi budynek, który zajmowaliśmy, i potem został on całkowicie zburzony. Musiałem się wyprowadzić w ciągu 24 godzin. Miałem wtedy 5 pojazdów. Poszedłem na uniwersytet, który skończyłem, i poprosiłem: „Pomóżcie. Mogę przechować moje prace u was do momentu, kiedy coś znajdę?”. W końcu się zgodzili. Prowadziłem negocjacje z różnymi deweloperami, szukając nowego miejsca. W końcu jeden się zgodził. To działa w obrębie systemu ustalonego przez rząd. Znaleźliśmy sposób na to, żeby oni mogli zaoszczędzić pieniądze, użyczając mi jednocześnie przestrzeni. Za darmo. Ja nic nie płacę i oni nic nie płacą. Zgodnie z brytyjskim prawem każda firma musi płacić podatek od nieruchomości bez w względu na to, czy budynek stoi pusty, czy też jest w użyciu. Jeśli właściciel udostępni go komuś na zasadzie charytatywnej, nie musi płacić. Znaleźliśmy więc sposób. Wiem, że moja pozycja jest bezpieczna, bo pomagam tym ludziom. Dysponują ogromnymi budynkami. Zajmowałem przestrzeń w jednym z nich w przez jakieś 8 miesięcy. Od kolejnych 8 miesięcy pracuję w kolejnym budynku. Zobowiązali się za każdym razem znajdować dla mnie nową przestrzeń. Muszę tylko przeprowadzać swoje pojazdy z budynku do budynku.

    •  

  • Porozmawiajmy o twoich pojazdach. Większość z nich jest przeznaczona do transportu stricte miejskiego.

    • To pojazdy o przeznaczeniu lokalnym, które są kompletnie niepraktyczne. Większość z nich nie zabiera pasażerów. Tylko ludzi, którzy je napędzają. Zazwyczaj jest miejsce tylko dla jednego pasażera i to jest osoba, która steruje. Reszta osób tworzy napęd albo hamulce, bo nie potrafię skonstruować hamulców. Więc wszystko jest napędzane przez człowieka. Widziałaś mój projekt zatytułowany Mobile Picnic Pavilion? Nie ma hamulców, tylko hamulec awaryjny. Waży 4 tony. 20 osób musiało go powstrzymywać, kiedy zjeżdżaliśmy z pagórka...

    •  

  • Ilu dorosłych mężczyzn potrzeba, by zatrzymać na pochyłej powierzchni 4 tony na kółkach? Teraz już wiemy. Około 20. A żeby pociągnąć 4 tony?

    • Tyle samo osób, ale byliśmy ledwo żywi... (śmiech)

    •  

  • A żeby pociągnąć 4 tony po płaskiej powierzchni?

    • 12 osób, ale z kolei 12 osobom trudno go potem zatrzymać. Tworząc ten projekt, stoczyłem walkę, bo potrzebowałem bardzo dużo ludzi.

    •  

  • Zawsze mężczyzn?

    • Picnic Pavilion był jedynym pojazdem ciągniętym przez kobiety i mężczyzn. Ale tu nie chodzi o założenia teoretyczne, raczej czysto estetyczne. W ten sposób nie ma wizualnego zamieszania. Mężczyźni, zawsze w bieliźnie, w czarnych majtkach… To bardziej koherentne, gdy wszyscy mężczyźni są w takich samych strojach. Przy moim ostatnim dziele doszedłem nawet do tego, że wykorzystałem tylko mężczyzn z brodami. A w poprzednim tylko chudych. Chciałem, by estetyka była jeszcze bardziej wyszczególniona, żeby występowała ta jednolitość.

    •  

  • Pojazdy, które robisz, są wizualnie epickie...

    • Epickie, ale także w pewnym sensie żałośnie patetyczne... Jesteśmy chudymi artystami pozbawionymi muskułów. Kompletnie żałosnymi mężczyznami w głupich majtkach. Jak siedmioletni chłopcy.

    •  

  • Nie jestem pewna, czy widzę to w ten sposób. Przypomina mi się jeszcze jeden projekt — zatytułowany Drag. Ciągnęliście kamień znad morza do miasta...

    • To był projekt, w którym chodziło o proces. Powstał we współpracy z innym artystą i moim przyjacielem — Joelem Grayem. Zastanawiałem się nad Aztekami ciągnącymi kamienie. Używali do tego kłód. Kładli drzewo pod spod, a potem ciągnęli... Projekt Plank opierał się na ich systemie. Chodziło w nim o toczenie beczek. Rozmawialiśmy z Joelem o idei ciągnięcia. Chcieliśmy zrobić rzeźbę i rysunek. Zdecydowaliśmy się zrealizować nasz projekt w południowej Anglii w Folkstone, gdzie znajdują się białe klify Dover. Piękne białe klify. Postanowiliśmy wyciągnąć jeden kamień bezpośrednio z klifu, a potem go pociągnąć. To był kamień kredowy. Ciągnąc go, robiliśmy jednocześnie linię. Zostawiała 50-, 60-centymetrowy ślad — od miejsca, z którego go zabraliśmy, do miejsca, w które go zaciągnęliśmy.

    •  

  • W czasie drogi głaz tracił swoją wagę?

    • Tak. Na szczęście. Zajęło nam 5 godzin, żeby przebyć w normalnych warunkach półgodzinną podroż. Pierwszy kamień ważył około 600–700 kilogramów i ciągnęło go 8 ludzi. Ale opór powierzchni dodaje dużo wagi...

    •  

  • Więc nie byliście jednak tacy żałośni...

    • Byliśmy absolutnie żałośni. Poruszaliśmy się z prędkością 100 m/godz. To się odbywało mniej więcej tak: „Ok, raz, dwa, trzy…” i 5 metrów do przodu, a potem przystanek i od nowa… Byliśmy wyczerpani, nim kamień się zmniejszył. Po trzech godzinach mogliśmy go ciągnąć przez 50 metrów… Obracaliśmy go. Wzdłuż klifu ciągnęliśmy go na jednej stronie, później obróciliśmy go na drugą stronę… W efekcie powstała trzystronna rzeźba ważąca trochę mniej niż 40 kilo.

    •  

  • Co się kryło za tą ideą ciągnięcia?

    • Chodziło o trzyetapowy proces, performens, który był procesem powstawania rzeźby i rysunku. W efekcie powstał zrytualizowany obiekt. Rysunek to pamięć, a rzeźba to magia. Wygląda jak artefakt. Potem powtórzyliśmy ten projekt z 25 mężczyznami i kamieniem, który ważył ponad tonę.

    •  

  • A jeśli pomyślisz o rzeźbie bardzo ogólnie, to jak ją postrzegasz? Czym jest dla ciebie?

    • Rzeźba jest produktem, który powstaje przy okazji performensu. Powstaje po to, żeby powstał performans. Ale w odniesieniu do świata sztuki współczesnej, a w szczególności do rynku sztuki, podoba mi się myślenie o rzeźbie jako o czymś, czego nie można mieć. Bo nie to jest cenne. Jest ogromne i nietrwałe. Robienie czegoś takiego jest przeciwstawianiem się rynkowi. To nie są rzeczy, które można posiadać. To śmieci. To zresztą śmieszne — pracować nad czymś tak długo jak np. we Wrocławiu, gdzie pracowałem przez 6 tygodni, a performens trwał tylko 2 godziny. Potem pojazd był pokazywany przed galerią przez 2 tygodnie, aż wreszcie został zniszczony. Kosztował dużo pieniędzy, czasu, energii, ale nawet duże instytucje nie mogą sobie z czymś takim poradzić. Pojazd, nad którym pracuję podczas swojego pobytu w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, również będzie zniszczony z powodu rozmiaru oraz dlatego, że nie ma żadnej wartości. Jego wartość odnosi się do części performatywnej. Dla instytucji sama myśl o tym, że miałaby zatrzymać taki przedmiot, jest przerażająca.

    •  

  • Wspominałeś o Wrocławiu. Zrealizowałeś tam projekt podczas festiwalu Out of Something. Często zdarza ci się pracować w Polsce?

    • Spędziłem tu dużo czasu. Prowadzę coś w rodzaju projektu kuratorskiego w Londynie. Przez trzy i pół roku prowadziłem galerię. Byłem w Polsce cztery lata temu i asystowałem Stachowi Szabłowskiemu podczas wystawy Establishment. Spotkałem wtedy wielu wspaniałych polskich artystów. Pracowałem z nimi czy zwyczajnie pomagałem im w ich pracy… Pracowałem też z Olafem Brzeskim. Jest moim dobrym znajomym. Pokazywaliśmy jego prace w Londynie 2,5 roku temu i rok temu w południowej Anglii. Głównie jest to więc praca kuratorska, wymiany pomiędzy Anglią i Polską. Mieliśmy plan — żeby zorganizować coś na pozór rezydencji. Miałem przygotować przestrzeń dla artystów, którzy przyjeżdżaliby do Anglii i vice versa, ale nie otrzymaliśmy na to pieniędzy.

    •  

  • Realizujesz też w Polsce swoje projekty. Dlaczego w projekcie dla festiwalu Out of Something we Wrocławiu wykorzystałeś małego fiata 126p?

    • Próbowałem pomyśleć o czymś znanym Polakom, co byłoby rodzajem wytrychu. Zastanawiałem się, jak moja praca zadziała w Polsce.

    •  

  • I jak zadziałała?

    • Totalnie inaczej niż w Anglii. Inne reakcje, dużo bardziej konserwatywne. W Londynie jest interaktywnie. Kiedy robiłem projekty w innych miejscach jak Szkocja czy Portugalia, była bezpośrednia interwencja ze strony publiczności, ludzie krzyczeli: „Hej, co robisz?” „Po co to robisz?” Trąbili... W Polsce była cisza. Było pozytywnie, ale konserwatywnie. Nikt nie chciał wyjść przed szereg i zapytać, o co chodzi. A szliśmy główną ulicą prosto do centrum...

    •  

  • Żadnych reakcji?

    • Ludzie robili zdjęcia, ale trzymali dystans. Nie mówię o osobach, które były związane z galerią, bo one były bardzo aktywne. Ale głównym celem takiego performensu są ludzie, którzy nie spodziewają się zobaczyć czegoś takiego w danym momencie. Byłem stropiony, nie wiedziałem, jak na to odpowiedzieć. Normalnie tworzę jakąś relację. Próbowałem się zorientować, jak właściwie się czuję po tym, gdy nie udało mi się stworzyć więzi. Szczerze mówiąc, sama rzeźba odniosła większy sukces niż performens. Obecnie próbuję stworzyć coś, gdzie będzie chodziło o akcję. Wejść głębiej w spektakl.

    •  

  • Kiedy przyglądam się twojej sztuce, widać w niej odniesienia do rytuału, ale także religii.

    • Tak. Myślę o utracie religii przez społeczeństwo. Mam inną serię prac, gdzie wykorzystuję ruch, ale to nie są pojazdy...

    •  

  • Te prace nawiązują wizualnie do chrześcijaństwa...

    • Totalnie. Mój ojciec jest duchownym.

    •  

  • Protestanckim czy katolickim…?

    • Protestanckim. W przeciwnym razie nie mógłbym ci chyba powiedzieć tego, co właśnie powiedziałem.

    •  

  • My, Polacy, chyba już nie jesteśmy tak zaszokowani tego typu informacjami. Zdążyliśmy się przyzwyczaić...

    • No tak. Mój ślub odbył się w Polsce i dowiedziałem się potem, że ksiądz, który nam go udzielał, ma dwójkę dzieci. Uznałem, że to ogromnie zabawne... Wychowałem się otoczony rytuałami. Nie jestem chrześcijaninem. Ale interesuje mnie rola ciała, które byłoby jak kościół, dawało etyczne i moralne przewodnictwo, tworząc społeczność. Nie w sensie propagandy. Kościół w tym momencie jest całkowicie zatruty. Ale ogólnie chodzi mi o ideały i początki religii. Czym są rytuały? Jaki jest ich cel? Chodzi o bycie razem. O porozumienie i przebywanie z ludźmi, którzy się z tobą zgadzają.

    •  

  • Ostatnio przeczytałam coś interesującego. Psychologia transpersonalna uważa, że potrzeba wartości duchowych leży w ludzkiej naturze, a ich istnienie jest podstawą zdrowia jednostki i kultury. Pewne zachowania postrzegane prze kulturę zachodnią jako destrukcyjne — np. głodzenie się czy okaleczanie — w kulturach plemiennych stosowane były jako rytuały niezbędne do wewnętrznej transformacji i wspierane przez plemienną społeczność jako konieczne na drodze do dojrzałości, rozwoju tożsamości. Ale zachodnia kultura nie wspiera transformacji jednostek. Te desperackie zachowania, szczątki dawnych rytuałów plemiennych, które można zauważyć najczęściej u młodych zagubionych ludzi, postrzegane są jako anormalne i chorobowe.

    • Tak. Ludzie utykają gdzieś pomiędzy, mówi się im, że są nienormalni. Brak rytuałów sprawia, że nie mogą odnaleźć tożsamości, duchowości, nie mogą dojrzeć. Zaczynają myśleć, że zwariowali. Samopotępienie...

    •  

  • Uważasz, że możliwe byłoby stworzenie jakiejś alternatywnej struktury wspierającej?

    • Tak. Albo przynajmniej uświadomienie sobie wartości, które zawierały się w pojęciu religii i podjęcie próby ponownego stworzenie takiego ciała. Wprowadzenie podobnych wartości bez instytucjonalnej stygmatyzacji. Performensy, które tworzę, operują w ten sposób — jako rytuały bycia razem. Ale to jest także bardziej abstrakcyjne. Chodzi o krytykę utraty wiary. Nie tylko wiary religijnej, ale wartości takich jak szczerość czy prawda… Odnosi się to przede wszystkim do Anglii. W porównaniu z Polską, gdzie religia odgrywa jeszcze istotne znaczenie, Anglia na podstawowym poziomie porozumienia pomiędzy ludźmi jest agresywna, anarchistyczna i niestabilna. Weźmy za przykład polskich chłopaków, tzw. dresy — uwielbiam ich. Są przyjacielscy. Można z nimi znaleźć jakąś płaszczyznę porozumienia. Ale będąc w niektórych częściach Anglii, czuję się totalnie zagrożony, spotykając takich ludzi jak tzw. chaves (przyp. tłum.: angielskie odpowiedniki „dresów”) z tzw. „porządnymi obywatelami”. Nie zaufałbym im. A chciałbym zaufać. Tęsknię za tym, żeby moc ślepo zawierzyć napotkanej osobie. To totalnie romantyczne. Więc w mojej głowie kłębią się naiwne myśli. Jestem sfrustrowany chorobą społeczeństwa. Czuję też, że wiem, gdzie leży wina. Na szczycie, a nie w najniższej warstwie. To problem globalny zresztą. Fundamentalnie, fakt, że ludzie nie szanują się wzajemnie, wynika z pozycji, w jakiej zostali postawieni przez rządy i instytucje. Ludzie z pieniędzmi polegają na ludziach bez pieniędzy. I sprzedają im śmieci, bo tamci nie potrafią zrozumieć, ani że są wykorzystywani, ani przez jaki się to odbywa mechanizm. Jeszcze innym problemem w Anglii jest np. kwestia rodziny. Ojca nigdy nie ma. Mężczyźni nie wychowują swoich dzieci. Po prostu znikają. Dzieci wychowywane są przez matki. Nie ma już struktury rodzinnej. Mężczyźni nie mają skąd czerpać etycznego przewodnictwa. Nie chodzi o to, że idą do pracy. Po prostu odchodzą sobie. Nie czują żadnej odpowiedzialności za dziecko. To ogromny temat. Powinniśmy o tym mówić. Choć wydaje się niemożliwe, aby w tym momencie realistycznie przedstawić pomysł na to, jak stworzyć coś nowego, odbudować to, co właśnie tracimy. Nie wiem, czy potrzebujemy wielkiego bohatera, który odmieni ludzkie umysły, może po prostu jest wiele osób, które będą działały wśród mas i próbowały wpłynąć na to, jak myślą ludzie. Może to sposób na to, żeby zmienić masowe idee. Życie to jest naprawdę coś. A tyle osób nie znajduje czasu, żeby pomyśleć o pięknie czy o naturze… Pomyślenie o tych rzeczach przez parę sekund albo pozwolenie sobie na bycie szczęśliwym czy wolnym przez kilka sekund może wpłynąć na stosunek do życia i ludzi. W tym sensie uważam, że moje pojazdy są bardzo użyteczne. Wytrącają na chwilę z rutyny, próbują zmienić coś w głowach ludzi, którzy nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Prowadzisz taki pojazd przez Londyn, szczególnie gdy idziesz główną ulicą przez centrum miasta i tysiące ludzi to widzi. Nawet jeśli nie zadają pytań, reagują pozytywnie. Nikt nigdy nie zareagował negatywnie. Zawsze pozytywnie lub dociekliwie.

    •  

  • A co przygotowujesz w Warszawie? Widziałam, jak spawasz. Pracujesz na zewnątrz nad jakimś pojazdem. Nad jakim?

    • Przygotowuję podroż z Zamku Ujazdowskiego przez Wisłę aż na Pragę — z użyciem napędzanego ludzką siłą wodno-lądowego pojazdu. Będzie go ciągnęło 8–10 ludzi. Nie wiem, ilu osobom uda się przeprawić przez rzekę, nie zatapiając pojazdu, o ile nie atonie natychmiast. Zapraszamy publiczność do udziału w procesji za pojazdem i operatorami pojazdu.

    •  

  • Dlaczego postanowiłeś przeprawić się przez Wisłę?

    • Przeprawić się przez Wisłę to romantyczna idea. Chodzi o spektakl. O romantyzm, o zrobienie czegoś, co jest niemożliwe. Gdy chodzi o samą rzeźbę, próbuję sprawić, żeby była tak ciężka jak to tylko możliwe. To ogromny przedmiot z metalu. Chcę, żeby wyglądała na coś nieprawdopodobnego i spektakularnego. Żeby to było rozrywką. Chcę zrobić coś, co właściwie nie powinno istnieć, zbudować coś sam, ogromnym nakładem pracy, aby — koniec końców — przeprawić się jedynie przez rzekę…

    •  

  • Skąd wiesz, że to się utrzyma na wodzie?

    • Pracuję intuicyjnie, ktoś inny zrobił kalkulacje. Powinno pływać, jeśli nie zrobiłem w beczkach jakichś dziur. Klęska jest więc możliwa z powodu moich zdolności budowniczych… To od razu widać, kiedy zrobisz dziurę, bo podczas spawania resztki chemikaliów z beczki zaczynają się palić i widzisz płomyk. Myślę, że zrobiłem jakieś 10 dziur... Może więcej. Są maluteńkie. Ale nie wiem już teraz, gdzie się dokładnie znajdują. Wydaje mi się, że jakoś dotrzemy na drugi brzeg. A może to wszystko zacznie tonąć, co byłoby absolutnie fantastyczne...

    •  

  • Rozmowa została przeprowadzona podczas rezydencji Francisa Thorburna w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w 2012 roku. 

„W tym momencie moja krytyka ponosi porażkę. Sama bitwa jest jednak totalnie romantyczna” — o alternatywnym systemie transportu, rytuale jako aracjonalnej formie tworzenia więzi, o tężyźnie fizycznej i romantycznych machinach napędzanych siłą ludzkich mięśni, z angielskim artystą Francisem Thorburnem rozmawia Paulina Jeziorek.