rozmowa
„Język, który mówi nami”
Adelina Cimochowicz w rozmowie z Romualdem Demidenko
-
Romuald Demidenko: Chciałbym wrócić do momentu pierwszego lockdownu, gdy rozmawialiśmy przez telefon o współpracy nad projektem. Opowiadałaś mi o tym, co planujesz pokazać na wystawie i wspominałaś o stole w ogrodzie, na który osoba zwiedzająca wystawę będzie mogła „wejść” i oglądać z tej pozycji film — sytuację rozgrywającą się między kilkoma uczestnikami terapii grupowej. Twoja trójkanałowa instalacja niemal wypełnia całą przestrzeń wystawy, a przedstawione postaci oglądane są z bliska. Dlaczego zdecydowałaś się zaprezentować swoją nową pracę właśnie w taki sposób?
- Adelina Cimochowicz: Zależało mi na tym, by widzka mogła obserwować każdą osobę uczestniczącą w rozmowie. Liczyłam, że rozbicie obrazu na trzy ekrany urealni wrażenia bycia w środku dyskusji. Miałam nadzieję, że to wymusi decyzję, kogo obserwujemy, komu dajemy naszą uwagę ze świadomością, że rezygnujemy ze śledzenia innych postaci. Jednocześnie, co nawet może ważniejsze, zależało mi na efekcie, który będzie powodował poczucie może nie osaczenia, ale dosłownego przytłoczenia sytuacją przedstawioną w filmie.
-
Na wystawie można zobaczyć film zatytułowany Utrata; można go odczytywać wieloznacznie – najprościej chyba przyjąć, że odnosi się do konkretu, rzeki przepływającej przez okolice pod Warszawą. Czy możesz więcej powiedzieć o wyborze miejsca zdjęć i rozwinąć tytuł?
- Tytuł wziął się właśnie od rzeki przepływającej przez zabytkowy park byłego już Ośrodka Leczenia Nerwic w Komorowie. Nazwa ta wydała mi się idealnym komentarzem do tego, jak mogłaby wyglądać opieka zdrowia psychicznego w Polsce, i tego, jak ona dziś wygląda. A problemy, z którymi musimy się mierzyć, stają się coraz większe, w dość zawrotnym tempie. W Polsce ponad 1,5 miliona osób w ciągu roku trafia do szpitali psychiatrycznych. Między 1990 a 2004 rokiem nastąpił wzrost o 900 tysięcy i był to największy wzrost w Europie. Według raportu EZOP, zawierającego dane na temat zdrowia psychicznego Polaków, wszystkie postacie zaburzeń nerwicowych dotyczą około 10% badanej populacji. Z informacji, do których udało mi się dotrzeć, wynika, że przed transformacją były w Polsce miejsca, gdzie rozwijano metody leczenia uwzględniające sytuację społeczną osób dotkniętych zaburzeniami psychicznymi, ich miejsce w społeczności. Dziś, po ponad 30 latach od radosnego powrotu kapitalizmu, dyskurs dotyczący zdrowia psychicznego i metod pracy przesiąknięty jest myślą neoliberalną, a kwestie takie jak na przykład pochodzenie czy przynależność klasowa praktycznie zniknęły z języka dyskursu.
-
Zdecydowałaś się pracować z profesjonalnymi aktorami, spędziłaś z nimi dwa intensywne dni zdjęciowe. Można więc powiedzieć, że scena, który oglądają zwiedzający wystawę w Project Roomie, jest zapisem jedynie fragmentu tego spotkania. Czy możesz nam zdradzić co nieco zza kulis?
- Zdecydowałam się na pracę z profesjonalistkami ze względu na ich zawodowe przygotowanie do przeżywania odgrywanych emocji. Od początku zależało mi na zbudowaniu momentów silnych napięć. Zrozumiałam, że sama nie mam kompetencji, by wziąć odpowiedzialność za sytuację z udziałem osób bez wykształcenia zawodowego.
- Przed zdjęciami odbywaliśmy na wpół improwizowane próby, podczas których ingerowałyśmy wraz z aktorkami i aktorami w scenariusz. Kiedy spotkaliśmy się na planie, bazowaliśmy już tylko na nim. Zdecydowana większość filmu, poza intro, zrealizowana jest w jednym ujęciu. Dwa dni wspólnej pracy były więc ciągłym jego powtarzaniem. Na wystawie prezentujemy ostatnie podejście, zamykające ten intensywny proces dosłownie i symbolicznie. Sam fakt zamknięcia się, nawet na dwa dni, z jakąś grupą i wspólna intensywna praca wytwarzają wrażenie przynależności, a ludzie, z którymi spędzasz czas, stają się pewnego rodzaju tymczasową rodziną. Wszystko ogranicza się do tego czasu i miejsca — to wyjątkowe, bardzo silne uczucie.
-
Kim są postaci przedstawione w filmie i jak odczytywać scenę, która się między nimi rozgrywa?
- Postacie mają swój rodowód w Powrocie z krainy lęku, książce Andrzeja Rogiewicza. Są wzorowane na byłych pacjentach komorowskiego ośrodka, których opisuje terapeuta, dość jednak oszczędnie. Na podstawie tych opisów starałyśmy się stworzyć każdą i każdego z bohaterów. Myślę – mam nadzieję – że nie ma jednego odczytania sytuacji, która się między nimi wydarza. Pracując nad scenariuszem, myślałam o trudnościach związanych z komunikacją, problemach dotyczących wchodzenia w nową grupę, pozycją Innej, językiem, który się nam wymyka, który mówi częściej nami, niż my nim.
-
Mówi się, że mamy dziś „epidemię depresji”, a Ty nie po raz pierwszy odnosisz się do kwestii zaburzeń lękowych — zarówno przez własne obserwacje, jak i osobiste doświadczenia.
- Liczba osób zmagających się z różnymi rodzajami zaburzeń psychicznych stale rośnie i bez wątpienia związane jest to z czasem późnego kapitalizmu, w którym przyszło nam żyć.
- Mówimy sporo o chorobach cywilizacyjnych, mniej już o tym, jaką rolę w tym pełni ten konkretny system. Kiedy sama w końcu przyznałam się przed sobą samą, że, mówiąc eufemistycznie, sobie nie radzę, zrozumienie, że nie jestem sama, że jest nas wiele, że dzielimy to doświadczenie, mające bardzo często podobne, jeśli nie te same źródła, było bardzo kojące. Wciąż silna stygmatyzacja związana z doświadczeniem chorób psychicznych, ale i neoliberalna narracja o naszej jednostkowej odpowiedzialności za swój los sprawia, że osoby, których problemy te dotknęły, bardzo często czują się wyalienowane, winne temu, co je spotyka. Sama wciąż bardzo często tak się czuję, nawet jeśli potrafię sobie bardzo ładnie odpowiedzieć na pytanie, skąd to poczucie się bierze, z czym jest związane.
-
Pracując nad projektem, wspominałaś, że poszukujesz języka, by w inny sposób opowiadać o kryzysie zdrowia psychicznego. Czy mogłabyś to rozwinąć?
- Najłatwiej byłoby powiedzieć, że podejmowanie tematów związanych z emocjami, zaburzeniami psychicznymi to rodzaj autoterapii. Jeszcze jakiś czas temu na pewno bym tak powiedziała. Dziś jednak wydaje mi się, że jest to wręcz coś odwrotnego, czasem może bardziej szkodzącego, niż dającego ukojenie. Ubieranie emocji w słowa, przenoszenie ich na obraz jest chyba po prostu dość łatwym przesunięciem, oddzieleniem od siebie tego, co ciąży. I można brnąć w opowieść, że to daje możliwość przyjrzenia się temu, pobycia na dystans, zrozumienia. Jestem jednak przekonana – i wierzę w to mocno – że mówienie o zaburzeniach, chorobach psychicznych publicznie, o ich doświadczaniu, tworzy przestrzeń na zbliżenie się do innych, wzajemne wsparcie i troskę, a w końcu uznanie, że to nie jest tak, że jesteśmy nienormalne, że często po prostu funkcjonujemy w strukturach, w które wpisana jest przemoc, i to o zmianę tych struktur wspólnie musimy walczyć.