Anna Okrasko
Masz na imię Mary, ale w rzeczywistości nazywasz się Lynda, więc jeśli chcesz wziąć ślub jako Lynda...
-
Kaja Pawełek:
-
Opowiedz o historii zajęcia szkoły.
-
-
-
Anna Okrasko:
-
Zdecydowałam się na wolontariat podczas kursu niemieckiego w Babilonii, szkole językowej, która mieści się na Kreuzbergu, niedaleko parku Görlitzer. W pobliżu znajduje się także budynek starej szkoły, okupowany od półtora roku przez uchodźców. W Babilonii poznałam wielu ludzi ubiegających się o azyl oraz aktywistów, którzy byli zaangażowani w okupację Oranienplatz i budynku szkoły. To się zaczęło w październiku 2012 roku, kiedy uchodźcy z różnych landów, z tzw. Heimów, w których muszą mieszkać, kiedy przyjeżdżają do Niemiec...
-
-
-
Kaja Pawełek:
-
Są przydzieleni do konkretnego landu?
-
-
-
Anna Okrasko:
-
Tak, kiedy rozpoczynają procedurę ubiegania się o azyl, są automatycznie przydzieleni do jakiegoś landu, muszą mieszkać w ośrodkach i mają zakaz swobodnego przemieszczania się po Niemczech: to się nazywa Residenzpflicht. To się zaczęło, kiedy uchodźca ze Iranu popełnił samobójstwo w jednym z tych ośrodków. Wtedy z ośrodka w bawarskim Würzburgu wyruszył marsz protestacyjny, który trwał kilka tygodni, a zakończył się założeniem protestacyjnego miasteczka namiotowaego na Oranienplatz w Berlinie. Protest ten trwał na Kreuzbergu bardzo długo, eksmisja odbyła się dopiero kilka tygodni temu. W grudniu 2012, kiedy zaczęła się zima, protestujący zdecydowali się zająć budynek opuszczonej szkoły na Ohlauerstr. Oranienplatz miał charakter politycznej platformy, której uchodźcy używali, aby protestować przeciwko przepisom azylowym, przeciwko temu, że nie mają prawa do pracy, obowiązkowi rezydencji w określonym landzie oraz deportacjom. Szkoła stała się miejscem, gdzie uchodźcy znaleźli dach nad głową. Od czasu zajęcia budynku, drzwi są otwarte dla wszystkich, którzy mieszkają na ulicy, jest na przykład całe piętro zajęte przez romskie rodziny. Wydaje mi się, że mieszka tam około 300 osób. Po raz pierwszy poszłam tam z jedną z aktywistek, którą poznałam w Babilonii. Zaczęłyśmy od tego, że zainstalowałyśmy prysznic na piętrze, na którym mieszkają same kobiety i mieści się biuro grupy: International Women Space. Z prysznicami dla całej szkoły niestety nie udało nam się nic wskórać: z jednej strony spotkałyśmy z oporem urzędników, którzy twierdzili, że budynek jest za stary, żeby można było tam zrobić prysznice, z drugiej, z kompletnym chaosem i brakiem komunikacji pomiędzy samymi mieszkańcami. Zaczęłam chodzić na plena organizowane przez Women Space. To jest grupa kobiet azylantek i aktywistek, które wspólnie działają na rzecz spraw uchodźczyń, angażują się na terenie całych Niemiec w akcje protestacyjne przeciwko deportacjom, organizują warsztaty, wydają ulotki informacyjne o procedurze azylowej, pomagają uchodźczyniom kontaktować się z prawnikami, zbierają pieniądze, dbają o to, żeby głos kobiet był obecny w debacie publicznej na temat uchodźców. Organizują również lekcje niemieckiego i imprezy solidarnościowe. W pewnym momencie wzięłam tam udział w warsztacie dotyczącym prawa azylowego w Niemczech, który był zorganizowany przez kobiety z tej grupy. Jesienią zeszłego roku zaczęły się negocjacje z miastem w sprawie przyszłości budynku. Urzędnicy nalegali, żeby mieszkańcy szkoły opuścili to miejsce, ponieważ nie nadaje się ono do mieszkania. Poza tym twierdzili, że miasto nie jest w stanie płacić za zużywane w szkole ogrzewanie i wodę. Uchodźcy nie są w stanie wygenerować tych pieniędzy – co jest oczywiste, bo nie mają prawa do pracy, nie mogą funkcjonować w Niemczech w normalnych strukturach społecznych. Do tego sam budynek, przed zeskłotowaniem, był obiecany sąsiedzkim projektom społecznym, które po planowanej rewitalizacji miały wynajmować tu swoje biura. Uchodźcy naturalnie nie chcieli opuścić szkoły: część z nich wraz z aktywistami domagała się od urzędników pomocy w znalezieniu schroniska oraz walczyła o pozwolenia na pobyt w Berlinie. Organizacje społeczne zainteresowane lokalami wyraziły solidarność z uchodźcami. Ja zaczęłam uczestniczyć w tych negocjacjach w charakterze tłumaczki z języka angielskiego na hiszpański: głównie dla rodzin romskich. W tej chwili, po półrocznych negocjacjach i ewakuacji Oranienplatz, miasto po raz pierwszy zaproponowało uchodźcom inne lokum. Z tego, co wiem, część z nich zupełnie nie ufa urzędnikom i odmówi przeprowadzki, ale np. romskie rodziny są zadowolone, bo czekają na mieszkania socjalne już od wielu miesięcy. Problem polega na tym, że w obrębie samej szkoły nie ma jednego wspólnego głosu, interesy i oczekiwania poszczególnych grup są różne, czasem skonfliktowane, zależą od indywidualnej sytuacji prawnej, jest tam też spory chaos, brakuje komunikacji. Większość osób, które skłotują budynek potrzebuje natychmiastowego wsparcia: prawników, terapeutów, lekarzy czy osób, które udzielą im lekcji niemieckiego lub pomogą w porządnym zajęciu się ich sprawami azylowymi. Potrzebują papierów i prawa do pracy. Część z nich naturalnie boi się deportacji i ujawnienia swojej tożsamości. Z kolei aktywiści twierdzą, że jeżeli uchodźcy opuszczą budynek, stracą możliwość obecności w przestrzeni publicznej Berlina, możliwość organizowania protestów, kontaktów z woluntariuszami, aktywistami itp. To jest wszystko bardzo skomplikowane. Spotkania w szkole często odbywają się w potwornie napiętej atmosferze, bardzo często nie prowadzą do niczego poza pogłębiającym się konfliktem...
-
-
-
Kaja Pawełek:
-
Sytuacja, która widzimy w filmie jest więc zapisem jednego z takich spotkań?
-
-
-
Anna Okrasko:
-
To raczej wynik transkrypcji z warsztatu prawniczego, który zrobiłam, żeby przygotować ulotkę, którą przetłumaczyłyśmy na kilka języków. Podczas tego spotkania dowiedziałam się na czym polega cała procedura ubiegania się o azyl. Wideo nie jest jednak dokumentalnym zapisem. Bardzo chciałam uniknąć odsłaniania istniejących osób. W trakcie warsztatu padło bowiem wiele pytań dotyczących ukrywania i zmiany tożsamości. Uchodźcy przyjeżdżający do Niemiec dowiadują się od innych azylantów, że w sumie dobrze by było, gdyby zmienili sobie tożsamość, żeby uniknąć deportacji.
-
-
-
Kaja Pawełek:
-
Albo mówią, że zgubili paszport...?
-
-
-
Anna Okrasko:
-
Tak, ponieważ jeśli administracja ma kopię twojego paszportu, w którym jest wiza kraju Unii, z którego przyjechałeś do Niemiec, a także mają twoje odciski palców, mogą cię deportować w każdej chwili. Dlatego ludzie decydują się zmienić swoje dane osobowe – imię i nazwisko, albo datę urodzenia, albo mówią, że przyjechali z Nigerii, a tak naprawdę są z Kenii itp. Podczas warsztatu jedna z kobiet zapytała prawniczkę, czy mają w ogóle szansę zostać w Niemczech, jeśli nie wyjdą za mąż. A ona odpowiedziała, że nie. Co więcej, w sytuacji, kiedy znajdziesz kogoś z kim mogłabyś wziąć ślub, musisz dać administracji swoje papiery. Wtedy jesteś narażona na to, że cię deportują. Ludzie, którzy nie mają papierów, nie mają szansy na małżeństwo, na pozwolenie na pracę, czasem żyją na czarno przez wiele lat. W trakcie warsztatu kobiety pytały również o możliwość sprowadzenia dzieci z Afryki, możliwości ich adopcji, przez partnera w Niemczech. Rozmowa dotyczyła też prawa do pracy – teoretycznie azylanci mają po roku pobytu w Niemczech prawo do podjęcia pracy, ale procedura jest taka, że jeśli znajdzie się obywatel UE ubiegający się o to samo miejsce pracy, zawsze ma pierwszeństwo. Kobiety uczestniczące w warsztacie były już po pierwszym wywiadzie, którego uchodźczyni/uchodźca musi udzielić, kiedy występuje pierwszy raz o azyl i zostaje zarejestrowana/y przez administrację. Uczestniczy w tej rozmowie bez możliwości skonsultowania się z prawnikiem, nie wie, w jaki sposób powinien się zachowywać, co mówić, żeby wywiad wypadł na jej/jego korzyść. Kobiety pytały więc o to, w jaki sposób powinny były odpowiadać na pytania, a także co mogą zrobić, żeby teraz naprawić swoją sytuację. Ciekawy był np. wątek tłumaczenia. Prawniczka powiedziała, że każda uchodźczyni podczas wywiadu ma prawo poprosić o to, żeby tłumaczyła ją kobieta – np. kiedy występująca o azyl będzie musiała opowiadać o seksualnej przemocy, której padła ofiarą, ale, że ona nie poleciłaby swojej klientce proszenia o tłumaczkę w Berlinie, ponieważ kobieta, która tam pracuje, jest bardzo nieprzychylną urzędniczką. Z takich opowieści, pytań o zmianę tożsamości i rad prawniczki wyłania się cały koszmar i absurd sytuacji tych kobiet.
-
-
-
Kaja Pawełek:
-
Ci ludzie nie mają prawa pobytu?
-
-
-
Anna Okrasko:
-
Większość z nich nie. Czasem ich sprawy ciągną się latami. Ci, których poznałam w Berlinie, często mają tzw. Duldung – czyli odmowę prawa do pozostania w Niemczech, ale z przyczyn technicznych deportacja nie może mieć miejsca, lub dostały negatywną odpowiedź i starają się składać odwołanie. Wtedy najczęściej trzeba zorganizować im papiery na chorobę przewlekłą lub psychiczną i udowodnić, że w kraju pochodzenia nie otrzymają właściwego leczenia. Lub załatwić natychmiastowe małżeństwo. Ci, którzy przybyli do Berlina w marszu protestacyjnym każdego dnia łamią Residenzplicht, w sytuacji kiedy skontroluje ich policja, dostają ogromne kary finansowe.
-
-
-
Kaja Pawełek:
-
Kwestia zmiany tożsamości była dla ciebie kluczowa? Ta sytuacja ma podwójny charakter – w jakimś sensie zmiana tożsamości dokonuje się tak czy inaczej, wraz z momentem opuszczenia rodzinnego kraju otwiera się nowy etap biograficzny. Na nią nakłada się jednak ta druga zmiana – fikcyjna, wymuszona, która pociąga za sobą tworzenie i przyjmowanie przez tych ludzi fikcyjnych tożsamości.
-
-
-
Anna Okrasko:
-
Zastanawiałam się, jak opowiedzieć o tej całej sytuacji tworząc kompletnie fikcyjne bohaterki. Ta cała przebieranka, jedna aktorka, która wciela się w siedem różnych postaci, karnawał, teatralizacja mają budzić sympatię i zainteresowanie widza. A z drugiej strony, oddać całą schizofreniczność i absurd sytuacji, w której znajdują się uchodźcy. Procedura azylowa jest bowiem skoncentrowana na ustaleniu tożsamości ludzi uciekających ze swoich krajów, po to, żeby ich natychmiast deportować. W związku z tym wiele osób po prostu kłamie. I ma potem poważne kłopoty. Ważne jest też, że aktorka jest biała. To z jednej strony jeszcze jeden sygnał, że mamy do czynienia z fikcją – z podszywaniem się pod kogoś, kim nie jesteśmy. Z drugiej chciałam być po prostu szczera. Jestem biała i nie mogę reprezentować głosu kobiet z Afryki. One same dużo lepiej odpowiadają swoją historię i same siebie reprezentują. To wideo to moja interpretacja istniejącej sytuacji. Chciałam, żeby wielogłosowość tej pracy – siedem różnych głosów oscylujących pomiędzy całkowitą kakofonią a solidarnością, wyrażaną w trakcie wspólnego skandowania podczas demonstracji była w jakiś sposób histeryczna. Bohaterki są skonstruowane na takiej zasadzie, żeby pokazywały role, jakie są tym kobietom narzucane z zewnątrz. Ich tożsamość jest uwarunkowana np. tym z jakiego kraju pochodzą, albo jakie stereotypy funkcjonują wobec imigrantów, a także tym, w jaki sposób adaptują się do nowej sytuacji – jakie role mogą/muszą przyjmować.
-
-
-
Kaja Pawełek:
-
Kim są postaci, które występują w filmie?
-
-
-
Anna Okrasko:
-
Jest piratka, która zadaje wszystkie „nielegalne” pytania i jest moją ulubioną bohaterką, bo wydaje mi się, że w takiej sytuacji też bym oszukiwała i kombinowała. Jest też wycieńczona nadmiarem pracy prawniczka, która musi opowiedzieć kobietom o tym, w jak trudnej są sytuacji. Musi się też zmierzyć z sytuacją demokracji bezpośredniej, kiedy kobiety reagują bardzo emocjonalnie, czasem w natarczywy sposób zadają jej pytania. Jest też radosna moderatorka, która pyta o różne procedury i jest generalnie taką no bullshit lady, która stara się jak najwięcej dowiedzieć i kontrolować sytuację spotkania. Jest babcia, która w trakcie warsztatu cały czas przysypia, a która chciałaby przywieźć swoje wnuki z Afryki. Są też dwie aktywistki – jedna z Polski, druga z Niemiec, które się głównie ze sobą kłócą i zwracają sobie nawzajem uwagę. To jest moje ogólniejsze doświadczenie z udziału w różnych plenach, bo w przypadku ludzi z Europy w grę wchodzi bardzo rozbudowane ego. Często nie można im przerwać, przez godziny opowiadają o swojej biografii politycznej, uczą wszystkich poprawnego języka. Aktywistki wiedzą, że polityka i władza generalnie polegają na walczeniu o ustalenie i narzucanie innym swojego języka. Doświadczona niemiecka aktywistka jest na to bardzo wyczulona i ma ucho do tworzenia sloganów. Dzięki niej kobiece głosy solidaryzują się, śpiewając razem na demonstracji. Jest też bezosobowy głos maszyny urzędniczej, który opowiada nam po niemiecku o przepisach i który słyszymy, obserwując na ekranie głośnik. Nie chodziło mi o to, żeby te głosy oceniać, ale żeby pokazać jak złożona jest sytuacja i nie wchodząc w odsłanianie osobistych historii tych kobiet, ich traumy. Nie mamy być ich sędziami, bardziej chodzi o pokazanie, jak ich życie jest ustanawiane przez niemieckie prawo. I jakie przeszkody te kobiety napotykają każdego dnia: dezinformację, trudności, które dotyczą komunikacji, różnic kulturowych, ich zaangażowania politycznego czy różnych światopoglądów. Ta praca jest też może trochę dydaktyczna, dźwięk jest nagrany jak audio-book dla dzieci, można się z niej czegoś nauczyć. Chodziło o to, żeby nakłonić widzów, by wsłuchując się w głosy prawie bajkowych bohaterek zmierzyli się z połączeniem trudnego tekstu w prawniczym języku z wszystkimi osobistymi, emocjonalnymi głosami.
-