28/11/202405/01/2025
wystawa w Project Roomie

Ewa Czwartos

Vitruvian Women
  • Gracje i gorgony

  • O wystawie Ewy Czwartos Vitruvian Woman
  •  
  • Malowane przez Rafaela, odzwierciedlały kanon kobiecego piękna. Na obrazach Rubensa  już kpiły sobie z kanonu zmysłowe, pewne siebie upominały się o prawo do niedoskonałości i nabierały życia. Trzy Gracje. Odmieniane przez przypadki, ożywiane i przerabiane na wszystkie sposoby przez sztukę współczesną, wkładały ciemne okulary, ale jeszcze nigdy nie były tak niebezpieczne. Na płótnach Ewy Czwartos nie zobaczycie Radości, Promiennej i Kwitnącej. Malowane przez młodą artystkę kobiety mają zacięty wyraz twarzy. Ich oczy wydają się puste, ale spojrzenia w paradoksalny sposób są przenikliwe. To pozbawione emocji twarze modelek. Bywały czyimiś córkami, żonami, kochankami. Bywały ladacznicami, świętymi i madonnami. Żyły w mitach greckich i rzymskich, zdobiły wazy i arrasy. Stawały w świetle i pozwalały zamykać się w ramach. Anonimowe. Znikały, umierały przy porodach albo wychodziły na ulice. Radość. Promienna. Kwitnąca. Podobne jedna do drugiej, do trzeciej, do czwartej i piątej. Multiplikujące się w nieskończoność, powielające schematy, dopasowujące się do oczekiwań świata urządzonego im przez mężczyzn. Uosobienie mitycznego kobiecego wdzięku i urody. Uosobienie piękna w greckim rozumieniu idealnych proporcji. Artystka mówi o nich kobiety witruwiańskie piękno wynikające z zachowania odpowiedniego układu patrz: słynny rysunek nagiego mężczyzny wpisanego w kwadrat i koło. Jednak w odniesieniu do pozycji kobiety układ to szeroka, a może należałoby powiedzieć: ciężka metafora. Może jaśnieją na tych obrazach, może i są w tym momencie opisywanej przez poetów dworskich kwitnącej kobiecości, ale z pewnością nie są promienne. Nie są nawet smutne, raczej wyzywająco obojętne. Ustawiają się w budzące grozę szeregi.  Może manifestują obojętność wobec wieków, gdy obrzucano je kwiatami. Dekorowano i stylizowano jak ekskluzywne przedmioty użytkowe. 
  • Na obrazie prowokująco zatytułowanym Burleska kobiety o renesansowych ciałach zostały wyposażone w twarze i fryzury z lat dwudziestych ubiegłego wieku. Sam tytuł sugeruje, by układ tych ciał odczytać jako taneczny. Gracje na chwilę stają się więc girlsami, dziewczynami z kabaretu, którego program od czasów antyku niewiele się zmienił. Jeśli tańczą, to z pewnością dla mężczyzn. Jednak na płótnie Ewy Czwartos ich nagie ciała zamiast cekinów i piór przystrajają chabry symbol urodzaju i ponadczasowy symbol poszukiwania, nie tyle miłości, co męża. Dla kobiet z lat dwudziestych małżeństwo było w pewnym sensie drogą do wolności. Wyrywały się spod kurateli ojca, stawały się kobietami szanowanymi, a przez to były jakby mniej podejrzane. Przynajmniej od czasu do czasu spuszczano je z oka i jeżeli zachowywały pozory, mogły trochę pożyć swoim życiem. No chyba że nie mogły… Z domu ojca do domu męża zawsze czyjeś, zawsze na łańcuchu. Wszystko jedno, czy mamy wiek XVI czy XX. Zawsze znajdą się tacy, którzy mówią, że przeznaczeniem kobiety jest… A przeznaczenie to przekleństwo. Ciała kobiet przedstawionych na obrazie oplata cieniutki drut kolczasty subtelne jarzmo, tak naturalne, na pierwszy rzut oka to gałązka krzewu. Coś między drutem a krzewem cierniowym, właściwie niewidoczne wśród tych wszystkich kwiatów. Na przegubach rąk i na szyi widać cienkie białe opaski. Białe jak kołnierzyki, jak czyste mankiety. Cienkie jak smycz. Funkcjonalne niczym opaski dla turystów korzystających z oferty all inclusive. Bo wszystko jest dla nich, kiedy są do wszystkiego. Mają wszystko, gdy wszystko muszą. Pod zasłoną z chabrów ich gołe tyłki są zaczerwienione, jakby przed chwilą dostały klapsa. A może było to porządne lanie? Wspaniałe lata dwudzieste dały kobietom dużo wolności, mogły pracować, mogły pokazywać nogi i tańczyć nowoczesne tańce. Ale w codziennych gazetach  dowcip o biciu żony miał swoje stałe miejsce, tak jak nekrologi. Gracje i girlsy śmiały się z dowcipów mężczyzn. Tak z grzeczności.  
  • Centaurea Cyanus łacińska nazwa chabrów bławatków. Niebieskie kwiaty na obrazach Ewy Czwartos to motyw, który się powtarza, a raczej powtarzany jest świadomie i z naciskiem. To nie ornament, tylko piętno. Wygląda niewinnie, ot kobiecy wzorek, a jest w nim cała moc dawnych wierzeń, tajemnicza siła zabobonów., która podczas pracy w polu znajdzie najwięcej chabrów, czekają szybkie zaślubiny… Bławatek, chwast polny, symbol skromności cnoty pruskiej, ulubiony kwiat cesarza niemieckiego Wilhelma I.  Przywodzi na myśl inne cnoty pruskie: prostolinijność, bogobojność, karność, powściągliwość i poczucie obowiązku. Bławatki zdobią prostą koszulę panny młodej. Stojące obok Gracje to być może jej druhny nagie, lecz całe w bławatkach. Z wieńcami laurowymi na szyjach, jednak laur na ciele kobiety w malarstwie Ewy Czwartos zawsze przypomina koronę cierniową. Jest jeszcze jeden wymowny kwiat na tym obrazie. To mak, symbol śmierci. Prezent dla panny młodej. Ostrzeżenie, zapowiedź konieczności, a może zgoda na ofiarę, bo przecież panna jest ofiarowana, przy ołtarzu ojciec oddaje ją mężowi. 
  • Tytuły obrazów Ewy Czwartos  są znaczące i często podkreślają to, co w obrazie zagadkowe. Non omnis moriar pięć postaci spowitych delikatną koronką, trochę jak porwana sieć lub pajęczyna. Artystka, która poza malarstwem zajmuje się animacją, korzysta w pewnym sensie z jej techniki, nakłada na swoje postaci kolejne warstwy, maskując nagość, a zarazem ją eksponując. Jest więc koronka-sieć i dekoracja kwiatowa, z odrobiną niewinności kwiatów białych, z rozsianymi gdzieniegdzie kwiatami różowymi i rudoczerwonymi, z zielonymi pędami żartobliwie przysłaniającymi gładkie łona, maskującymi sutki. Czy jest to przetykany kwiatami welon, czy sieć, w którą złowiono te syreny bez ogonów? Dopiero po chwili dostrzegamy, że bohaterka obrazu zmultiplikowana, w pięciu osobach, trzyma w ręku sztylet wymierzony we własną pierś. Pięć srebrzystych sztyletów pięć samobójstw eleganckich i nienachalnych. Sztylet wygląda jak gadżet, a całość jak kolejny układ taneczny w renesansowej rewii kobiecych posągów. Renesans i surrealizm jeszcze nigdy nie były tak blisko i tak blisko rzeczywistości. Obraz magnetyzuje, działa bez żadnych wyjaśnień i sam sobie wystarczy, jednak jeśli wejść głębiej w warstwy znaczeń tej malarskiej animacji, możemy odkryć, że pod skromnym czepkiem (małżonki? pływaczki?) kryje się twarz z obrazu Lorenza Lotta (15301532 rok). Obraz przechowywany w National Gallery w Londynie opisywany jest jako Portret kobiety zainspirowany Lukrecją. Kim jednak była Lukrecja? Rozwiązania zagadek z XVI wieku szukamy dzisiaj w Wikipedii: 
  • Lukrecja (łac. Lucretia) legendarna postać z VI wieku p.n.e. 
  • Była córką rzymskiego patrycjusza Spuriusza Lukrecjusza Tricipitina i żoną Lucjusza Tarkwiniusza Kollatyna, kuzyna króla Tarkwiniusza Pysznego. Pod nieobecność męża została zgwałcona przez syna Tarkwiniusza Pysznego, Sekstusa Tarkwiniusza. Nie mogła znieść hańby i popełniła samobójstwo, wcześniej opowiedziawszy wszystko Kollatynowi. Według legendy jej krzywda miała stać się bezpośrednią przyczyną wybuchu powstania pod wodzą Brutusa, które doprowadziło w 509 p.n.e. do obalenia monarchii i powołania republiki[2]. Pierwszymi konsulami republiki zostali właśnie Brutus i Kollatyn. 
  • Na historii Lukrecji oparte jest libretto opery Gwałt na Lukrecji Benjamina Brittena, a także poemat Szekspira pod tym samym tytułem. 
  • Wykorzystanie tej twarzy, nadanie jej postaciom Gracji/Syren samobójczyń jest wyrazem malarskiej erudycji i jest przemyślane. Lotto namalował anonimową kobietę w strojnej rzymskiej sukni Lukrecji, trzymającą w ręku rysunek, na którym naga Lukrecja unosi sztylet, by wbić go sobie w serce. Jej włosy są rozpuszczone, rąbkiem tkaniny zasłania łono. Pod rysunkiem na obrazie malarz umieścił inskrypcję z cytatem Tytusa Liwiusza, słynnego historyka, autora ksiąg o historii Rzymu. Sentencja łacińska Nec vlla impudica Lucretia exempio vivet  tłumaczy się: I tak żadna nieskromna kobieta nie może powoływać się na przykład Lukrecji. Odniesienie do gwałtu wzmacnia kwiat laku na obrazie Lorenza leży na stole, obok inskrypcji. W mitologii kwiat ten symbolizuje seksualną napaść Hadesa, boga świata zmarłych, na Persefonę. Jak to rozumieć? Może: Kobiety nieskromne, które doznały gwałtu, są same sobie winne, ich hańby nawet śmierć nie zmyje? Ewa Czwartos daje swoim bohaterkom twarz z alegorycznego obrazu Lorenza, a na koronkową sieć spowijającą ich ciała dorzuca kwiaty, które mogą być kwiatami laku, i wszystko to podsumowuje gorzkim, ironicznym tytułem: Non omnis moriar. Gdy chodzi o mężczyznę mistrza, ta sentencja brzmi wzniośle, to wiadomo. Gdy jednak mowa o kobiecie, rzecz się komplikuje. Nie cała umrę chce powiedzieć artystka w imieniu anonimowych bohaterek. Nie cała umrę, bo hańba pozostanie.  
  • Zakorzeniony w mitologii, historii Rzymu i historii malarstwa patchwork Ewy Czwartos, odczytany z uwagą, staje się bardzo aktualną wypowiedzią manifestem, mocnym głosem feministycznego dyskursu. Odkrywamy przy tym, że technika artystki te zapożyczenia, multiplikacje, mieszanie fragmentów ciał różnych kobiet z różnych obrazów, to zszywanie postaci kobiecej z kawałków innych postaci nie jest jedynie zabiegiem formalnym, ale niesie wyrazisty przekaz. Artystka mówi, że składa te kobiety jak Frankenstein szalony naukowiec z powieści Mary Shelley. Od jednej głowa, od innej ręka albo stopa wybrane kawałki wielu ideałów z płócien mistrzów stają się punktem wyjścia do dekonstrukcji kanonu kobiecych cnót i powinności. Pojęcie kobiecości ukazuje swoje monstrualne piękno i powielaną w nieskończoność sztuczność. Te niebezpieczne obrazy uwodzą i to jest ich dowcipny, elegancki rewanż na historii kobiecego aktu.  
  • Artystka gra swobodnie z tradycjami i swobodnie poczyna sobie z mistrzami. Krytyczne tezy wygłasza z uprzejmym uśmiechem. Four Graces for Raphael to żartobliwy gest malarki, która czerpiąc z historii sztuki, równocześnie analizuje ją i osądza. Ta rozprawa odbywa się wyłącznie na płaszczyźnie wizualnej, ale mowa symboli jest wyraźna i jest poruszająca. Tytuły angielskie brzmią zgrabnie, ale chodzi tu raczej o to, by podkreślić aktualność i ironiczny ton malarskiego komentarza. Wymowę wyraźnie ironiczną ma obraz zatytułowany Strangers. Pięć postaci Gracje/girlsy/madonny tym razem z twarzą z obrazu Rafaela Dama z Jednorożcem. Nie ma wśród historyków sztuki pełnej zgody, co ów jednorożec miał symbolizować, czy dziewiczą czystość, czy ciążę, a może niewypowiedziane kobiece pragnienia. Stoją w szeregu, z rękami na ramionach, w geście naraz obronnym i zdecydowanym. Na ich posągowych ciałach, na ich gładkich czołach czerwone aksamitki niewinny wzorek albo, jak mówi artystka, śmiertelna wysypka; w meksykańskiej tradycji aksamitka to flor de muero kwiat śmierci. Koronkowe kołnierzyki okalają ich szyje, tkaniny udrapowane na udach zakrywają zdemonizowany wstyd niewieści i kojarzą się z szatą ukrzyżowanego Chrystusa jest subtelne bluźnierstwo w tej pozornie przypadkowej stylizacji. Postaci kobiet są niby takie same, lecz jedna z nich skórę ma niebieską, wyraźnie ciemniejszą. Pytanie: Kto tu jest obcy? Ten obraz celnie uderza w stereotypy, drwi z nich inteligentnie. Ponieważ obce są one wszystkie, bo to kobieta w kulturze patriarchalnej jest  Obcą. W kulturze starożytnych Greków, z której wyrasta cała Europa, kobieta, choć ma wiele gracji, nie jest człowiekiem, nie jest też zwierzęciem. Jest własnością mężczyzny, jak zwierzęta i dzieci. Gdy chce mieć własne zdanie, chce się upomnieć o swoje, w oczach męskiego społeczeństwa staje się potworem, wściekłą Harpią lub Hydrą gdy odciąć jej głowę, wyrastają trzy nowe. Według jednej z interpretacji mitu Hydra była uosobieniem kapłanek wody z Lerny. Opowieść o zabiciu Hydry przez Heraklesa  może więc być opowieścią o dążeniu do zlikwidowania tego kultu i  podbiciu sanktuarium przez najeźdźców. Jess Zimmerman  amerykańska poetka, autorka książki Kobiety i inne potwory. Tworzenie nowej mitologii zwraca uwagę, że mityczne opowieści o potworach rodzaju żeńskiego to historie tworzone przez mężczyzn: Owidiusza, Homera, Hezjoda, Wergiliusza. Harpie opisane przez Wergiliusza w Eneidzie to zachłanne, wrzaskliwe ptaszyska z kobiecymi głowami. Rzucają się na Eneasza i jego załogę, która przybija do nieznanej wyspy, znajduje na niej woły i zabija je, by zaspokoić głód. Biesiadnicy chwytają za miecze, by rozpłatać ohydne stwory i nie przychodzi im do głowy, że to córka króla tej wyspy przybyła, by strzec swoich dóbr skradzione bydło należało do niej. Gdy broni swego, staje się ohydna. I wszystkim jej siostrom wyrastają pazury i ogony. W kanonie kultury patriarchalnej, Gorgony, Syreny, Harpie, potem czarownice, kurwy i kochanki diabła to kobiety wymykające się spod kontroli. Bronią swojej własności, przekraczają granice, podnoszą krzyk. To determinacja i niezależność czyni z nich potwory.  
  • Cechy herosów u kobiet są bardzo nie na miejscu, od razu zmieniają je w dziwaczne monstra. Takie właśnie kobiety robią rewolucję. I największy (złożony z dwóch części) obraz na wystawie Ewy Czwartos w tej melancholijnej, bo przepełnionej gorzką refleksją rewii kobiecego piękna nosi tytuł Rewolucja. Artystka nie pokazuje nam wściekłych Syren. Te, które idą na barykady, wciąż są piękne. Co ważne, są ubrane. Ich suknie mają w sobie siłę, są rozbuchane, jest w nich witalność, jakiś dziwny nadmiar. Suknie nie powstrzymują bojowniczek, nie pętają. Są jak sztandary, jak wicher, jak zmącona woda. Unoszą w górę ręce, składają palce upominają się o głos, ale ten gest wydaje się wulgarny, jest manifestem. To już nie szereg, to jest już marsz, już armia. Wszystkie pod jedną twarzą Lukrecji Medycejskiej, córki księcia Florencji. Twarz zaczerpnięta z renesansowego portretu autorstwa Bronzina lub Alessando Allori, nie jest to całkiem pewne. Ta Lukrecja także nie miała szczęśliwego życia, wczesne, zaaranżowane małżeństwo stało się jej więzieniem, umarła szybko i zaraz pojawiły się plotki, że otruto ją na rozkaz męża. W ten sposób Ewa Czwartos rozprawia się z jeszcze jednym niebezpiecznym mitem wdrukowywanym pokoleniom dziewczyn, przez baśnie, bajki, przez filmy Disneya  mitem księżniczki. 
  • Wszystkie te opowieści przenikające naszą kulturę wzory i narracje układu męskocentrycznego składają się na Vitruvian Women. Można zachwycić się tymi obrazami, docenić talent, wyobraźnię i warsztat artystki, ale można też przestudiować tę wystawę jak traktat feministyczny lub esej o historii kobiet w historii sztuki.  
  •  
  • Tekst
    • Joanna Oparek 
Wystawa finansowana ze środków
Partnerzy medialni
  • Wernisaż wystawy
    • 28/11/2024 o 19:00
    •  
  • Wystawa czynna do 
    • 05/01/2025
    •  
  • W czwartki wstęp wolny

 

wtorek 11:0019:00
środa 11:0019:00
czwartek 11:0020:00
piątek 11:0019:00
sobota 11:0019:00
niedziela 11:0019:00