Sztuka jako forma wiary
Alicja Wysocka w rozmowie z Krzysztofem Gutfrańskim
-
W zeszłym roku byłaś na rezydencji artystycznej w ramach programu Eastern European Network Akademie Schloss Solitude w Stuttgarcie. Jak kategorie Mitteleuropy czy Eastern-European artist mają się do artystek/ów twojej generacji? Jak je rozumiesz w kontekście własnej praktyki twórczej?
- Mój wyjazd na studia do Niemiec i projekty realizowane poza Europą zachęciły mnie do ponownego przyjrzenia się polskiej tożsamości. Zbiegło się to z pracą nad pierwszą edycją Przesilenia w 2018. W dużym skrócie jest to otwarte wydarzenie nawiązujące do słowiańskiego zwyczaju celebrowania zmian pór roku, czyli Nocy Kupały. Dodatkowo nasze wydarzenie, zrealizowane z Joanną Rajkowską w Nowogrodzie, wiązało się z lokalną historią najstarszego (74 rocznica w tym roku) Koła Gospodyń Wiejskich w Polsce oraz kopcem Grodzisko z epoki żelaza, schowanym za olbrzymim kościołem. Nie ma żadnej tablicy ani drogowskazu, szukałam drogi długo i nie znalazłam, dopiero mieszkająca od jakiegoś czasu w Nowogrodzie Joanna Rajkowska zaprowadziła mnie tam przez prywatną posesję, bo jak się później okazało kopiec był od niedawna własnością prywatną …
- Do tego projektu doprowadziło mnie kilka doświadczeń. Po powrocie z Brazylii w 2016 roku i pracy w fawelach Rio de Janeiro rozpisałam roczny projekt na 2017 rok; głównym zamierzeniem była podróż przez różne wsie w Polsce. Miałam walizkę ze sznurkami i innymi materiałami plastycznymi, proponowałam mieszkańcom wsi Budy, Kuźnica, Saczkowce, Dzieczewo, Paliwodzizna, Macikowo i Nowogród warsztaty plastyczne. Była to forma researchu, szansa na rozmowę z ludźmi i poznanie nowych miejsc, ale też ponowne spojrzenie na peryferyjne miejsca w Polsce. W mojej głowie migotały też obrazy ze wsi mojej młodości; Pustków, Zaklików, Irena... Ciekawe też, że w kujawsko-pomorskim jest największe stężenie KGW w Polsce, oraz że w takiej skromnej wiosce jak Nowogród znajduje się kopiec – osada z epoki żelaza.
-
Fot. Yulia Krivich
-
-
Z jakimi reakcjami się spotkałaś na polskiej prowincji?
- Łysa baba z walizką pełną sznurków, o co jej chodzi (śmiech). W Nowogrodzie jednak to od razu zatrybiło. Pożyczyłam rower od Joanny Rajkowskiej i wpraszałam się na herbatki. To było wspaniałe, uwielbiam te herbaty w szklankach ze spodkiem i podawane z domowym plackiem. Joanna się śmiała, że w końcu poznaję swoich sąsiadów. Dla mnie jako artystki zainteresowanej praktykami wspólnotowymi opartymi na współpracy kumulacja tych dwóch faktów zadziałała na wyobraźnię jako miejsce mocy. Malutka wioska jako ognisko współpracy. Chodziło nam o zebranie ludzi na szczycie kopca i umieszczenie tam wspólnie zrobionej rzeźby-szałasu. Jako że historia grodziska i wioski sięgała czasów przedchrześcijańskich, pomyślałyśmy, żeby wydarzenie to zrobić w dzień przesilenia letniego, które przez Słowian było celebrowane jako silnie związane z cyklami przyrody. Mitologię Parandowskiego i wszystkich bogów greckich znałam na pamięć, zaczęłam się więc zastanawiać, gdzie jest wiedza o mitologii tej szerokości geograficznej i dlaczego nie jest obecna w polskiej szkole.
-
Byłaś w Solitude w bardzo specyficznym czasie. Nad czym chciałaś pracować i co udało ci się osiągnąć w Stuttgarcie?
- Zafascynowało mnie to, że Stuttgart jest drugim po Budapeszcie miastem w Europie pod względem wielkości złóż wód mineralnych i termalnych. W samym Stuttgarcie znalazłam jednak zaledwie trzy baseny z wodą mineralną. Zdążyłam odwiedzić dwa (trzeci jest w ciągłym remoncie), tuż przed lockdownem. Próbowałam również odnaleźć fontanny z wodą pitną, niegdyś bardzo popularne w całym Stuttgarcie – nie było to łatwe. Nie istnieje mapa choćby dla turystów, która by takie miejsca lokalizowała. Duża ich część jest trudna do odnalezienia, a te, które udało mi się znaleźć, są często interesujące architektonicznie; niestety, znakomita ich część jest nieczynna. Stuttgart mógłby wiele zyskać na promocji tej tradycji. Świadomość potężnej ilości wody przepływającej pod ziemią bardzo zadziałała na moją wyobraźnię.
-
-
Co się robi na rezydencji artystycznej w środku lockdownu, w zamku otoczonym lasami, 40 minut piechotą od najbliższych zabudowań?
- Akademie Schloss Solitude to jedna z niewielu międzynarodowych rezydencji, które nie zawiesiły programu wizyt w trakcie pandemii. Bardzo wygodnie było przebywać w pałacu, w bezpiecznej instytucjonalnej bańce. Obecność lasu miała charakter terapeutyczny. Pierwszego dnia, idąc prostą drogą w dół zamkowego wzgórza, natknęłam się na supermarket z żywnością z Europy Wschodniej, Mixt Markt, który w samotni Solitude spełnił kulinarne marzenia o kaszy gryczanej i kiszonych ogórkach!
- I cóż, byliśmy dosyć zgraną grupą rezydentów (około 20 osób) i dobrze było doświadczyć życia w pewnej określonej społeczności. Był to dla mnie moment skupienia i wyciszenia, po dosyć burzliwym czasie w głowie huczało mi od bogatych doświadczeń, między innymi po drugiej edycji Przesilenia (z zaproszoną m.in. wspaniałą performerką Marią Magdaleną Kozłowską), moje sny były bardzo głośne. Później był czas pisania i planowania nowych projektów – między innymi kolejnej edycji Przesilenia, projektu wokół idei spółdzielczości, projektu Garden Gang we Frankfurcie nad Menem, gdzie obecnie studiuję w Staedelschule. Jeździłam też bardzo dużo na rowerze.
-
Temat wody i związanych z nią rytuałów oczyszczania, leczenia i transformacji przewija się w twoich poprzednich pracach. Koncentrujesz się na wierzeniach Prasłowian, współczesnej kulturze wizualnej i wierzeniach pozaeuropejskich. Jak łączysz ze sobą te wszystkie wątki?
- Od jakiegoś czasu badam rytuały w kontekście wody właśnie. Również znaczenie wody w kontekście społecznym – jak w ruskiej bani, gdzie spotykali się nawet politycy, by omawiać sprawy w oczyszczającej parze. Polecam przy okazji świetną książkę amerykańskiego badacza, Ethana Pollocka, Without Banya We Would Perish, wydaną przez Oxford w 2019.
- O wodzie jako nośniku traumy traktowała moja ostatnia wystawa we Frankfurcie nad Menem, jednak początek tych zainteresowań sięga traumatycznego doświadczenia z dzieciństwa. Mama robiła Marzannę dla klasy mojej starszej siostry. Obserwowałam, jak szmaty, papier i drewno za sprawą zręcznych rąk mamy nabierają kształtów postaci kobiety. Miała białą głowę z prześcieradła, oczy i uśmiech narysowane flamastrami. Rozczapierzone dłonie z papieru były „ukrzyżowane” pinezkami na drewnianym stelażu. Później ku wspólnej uciesze dzieci i nauczycieli kukła została podpalona i utopiona w pobliskiej rzece. Wystawa we Frankfurcie była próbą rozliczenia z tą traumą, ale też rozliczeniem innego doświadczenia w kontekście wody – rytuału chrztu, który włącza cię bez możliwości wyboru do Kościoła katolickiego. (Wspomnę tylko że mój proces apostazji zaczęłam już 5 lat temu.) Przemówiła do mnie tu jedna z interpretacji zwyczaju topienia Marzanny, który miał powstać po chrzcie Polski (966), jako swego rodzaju sposób radzenia sobie z traumatycznym doświadczeniem Słowian – zniszczenia wszelkich figur, reprezentacji słowiańskiej religii, poprzez ich spalenie i utopienie. Zastanawia mnie też, czemu te współczesne strachy, które topi się w rzece, są zwykle reprezentacjami kobiety…
- Fot. Yulia Krivich
-
Historię Marzanny z pewnością uzupełniły późniejsze tropy. Jak wiadomo, czarownice nie pływają lepiej niż zwykli ludzie. W czasach nowożytnych karą za rzekome paranie się magią była tzw. kąpiel czarownicy, zatapianie skrępowanej i często obciążonej balastem oskarżonej w zbiorniku wodnym; jeśli utrzymała się na powierzchni, była winna i należało ją zabić, jeśli tonęła, umierała jako niewinna. Ciekawi mnie, jak w tym kontekście pracujesz z prasłowiańskimi tradycjami. W wielu wypadkach ciężko jest dotrzeć do źródeł i tego, jak naprawdę rytuały wody wyglądały, stopniowo nadpisywane przez kolejne tradycje...
- Trauma i woda mają dla mnie również odzwierciedlenie w tradycji biblijnej i Arce Noego, gdzie Bóg postanowił utopić niepokornych ludzi i ocalić jedynie rodzinę patriarchy. Również osoby, które nie chciały przejść na chrześcijaństwo, miały być topione. Inny, bardziej afirmatywny rytuał wody, to śmigus-dyngus, przejęty przez chrześcijaństwo w formie lanego poniedziałku, oryginalnie związany z obrzędami wiosennej równonocy. Współcześnie strywializowany. Oblewanie wodą miało zapewniać dobrobyt, tak jak w wypadku słomianej miniaturowej kukiełki kobiecej, którą umieszczano w naczyniu z wodą na całą zimę, na lepszy urodzaj. Dziś ksiądz święci wieńce dożynkowe, tak jak niegdyś skrapiano owe słomiane laleczki. Po dyngusie chłopcy chodzili po wiosce z jednym przebranym za niedźwiedzia, zbierali dla niego dary, by następnie utopić jego skórę w wodzie. Czy w jakimś momencie ten niedźwiedź stał się słomianą kukłą reprezentującą kobietę, Marzannę? W jakim skrapianie na dobry urodzaj przerodziło się w dramatyczny akt topienia? W jakim Marzanna, słowiańska bogini cyklu narodzin i śmierci, stała się złą panią zimą, którą trzeba uśmiercić?
-
Co cię zaskoczyło w temacie wody w trakcie pobytu w Stuttgarcie?
- Zaraz po tym, jak przyjechałam do pałacu, przez główny plac przejechał autobus, który mnie omal nie przejechał – okazało się, że jest tam przystanek, na środku reprezentacyjnego placu! Szybko doświadczyłam na własnej skórze, że to miasto dla kierowców, a nie pieszych. Szokujące jest również to, że mieszkańcy nie czerpią lub nie mają danej możliwości czerpania z zasobów naturalnych, jakimi są wody mineralne i termalne. Mają za to zasypaną rzekę, która płynie pod centrum handlowym.
-
Jak wyglądało życie w Solitude, jak spędzałaś czas w okolicach zamku?
- Najfajniejszym doświadczeniem były rozmowy, wspólne spacery i gotowanie, wymiana opinii, doświadczeń. To chyba najlepsza forma researchu. Odbywaliśmy piesze wycieczki, organizowaliśmy sobie pokazy filmowe, ćwiczyliśmy jogę. Bardzo podobał mi się jeden z wieczorów, urodziny jednej z rezydentek, na którym każdy coś performował – tańczył, grał lub recytował.
- Poznałam dużo świetnych osób – artystów, badaczy, pisarzy, tancerzy z całego świata. Z kuratorką Olivią Berkowicz, która również była rezydentką, planujemy zrealizowanie wystawy. Miała się odbyć w maju w jednym z miejsc Schloss Solitude, no ale wiadomo, ale odbędzie się najpewniej już we wrześniu w Schloss Solitude!...
-
A jakbyś chciała nas wirtualnie oprowadzić po tej wystawie?
- Udało mi się do pewnego stopnia zrobić coś podobnego wcześniej w galerii Jo-Anne we Frankfurcie nad Menem. Przed galerią leżało drewno i kreda do rysowania podczas siedzenia przy ognisku. Do galerii schodzi się po schodkach, audio słychać już przed wejściem. Pamiętam dobrze Kaplice Czaszek w Kudowie-Zdroju, notabene mieście uzdrowiskowym z wodą mineralną. Kolejne mocne doświadczenie z dzieciństwa, wodno-religijne. Nie mieściło mi się w głowie, jak z ludzkich czaszek i kości można zrobić miejsce sakralne?! Przypomniało mi się to w kontekście pracy nad wystawą we Frankfurcie, myślałam też o indywidualnych praktykach artystycznych jako formie budowania religii. Wyobrażałam sobie osoby odwiedzające wystawy jako te, które uwierzą, dadzą się uwieść pewnej spirytualistycznej narracji – bądź też nie. Widzę tutaj sztukę jako formę religii, która za pomocą określonych praktyk zdobywa wyznawców.
- Wracając do wystawy; na przeciwległej ścianie galerii jest projekcja filmu, nad którym pracowałam w Niemczech. Mój pierwszy projekt stworzony tutaj od zera. Na ścianach wiszą ceramiki stworzone jako rekwizyty, które wykorzystywałam w filmie. Przypominają mi się tym razem kule do chodzenia, które widziałam w kościele na Jasnej Górze, zostawione tam jako wota po uzdrowieniu przez Matkę Boską z cudownego obrazu. Tworzyłam ceramiczne misy, kielichy, mydelniczki, czyli różne przedmioty czy też dewocjonalia do performowania rytuału oczyszczania, chrztu czy po prostu relaksującej kąpieli. Planując film, myślałam o wodzie jako elemencie, który spaja religie i rytuały z różnych kultur, i o wodzie jako źródle oczyszczenia, ale też traumy. Część ceramiki nie wypaliłam w piecu, więc glina rozpuściła się w kąpieli, zabrudzając wodę. Tworząc tym samym odwrócony rytuał oczyszczenia.
-
Zainteresowanie przedchrześcijańskimi/przedkapitalistycznymi rytuałami zawsze było obecne w sztuce nowożytnej i nowoczesnej. Obecna fala duchowości jest zakorzeniona w eksploracji feminizmu, antykolonializmu i alternatywnych systemach władzy. Przejawia się to zarówno w praktyce artystycznej, jak i w programach galerii. Czy uważasz, że pandemiczne lęki łączą silniej rytuał/magię i sztukę z polityką?
- Jeszcze przed pandemią zdążyłam odwiedzić Maroko i Turcję i eksplorować hammamy i łaźnie publiczne. I zrealizować instalację Make Love not Art, Relaxation Movement. Chodziło mi o krytykę, nie sztuki, ale pewnych mechanizmów panujących w świecie sztuki oraz w świecie nastawionym na produkcję. Zaproponowałam próbę zmiany spojrzenia poprzez oparciu się presji wywieranej przez system (sztuki). Zaprosiłam do dołączenia do komuny Relax, wystarczyło wejść do samochodu turystycznego, posłuchać dźwięków (moja siostra nagrała swoją sesję terapeutyczną na misach tybetańskich), wypić herbatę z ziół, które przywiozłam z gór Atlas w Maroku, poddać się masażowi dłoni oliwą, którą przywiozłam z wyspy Pantelleria, lub otrzymać maskę na twarz z gliny, czy pograć w szachy. Kilka osób po prostu siedziało przez kilka godzin i nie robiła nic.
- Może pandemia tylko uwypukla pewne tendencje obecne ostatnio bardziej w sztuce. Choć biorąc pod uwagę zainteresowanie praktykami skupionymi na uzdrawianiu i opiece, wydaje mi się, że to artyści przewidzieli pandemię.
-
Alicja Wysocka
-
Obecnie studiuje w Hochschule für Bildende Künste – Städelschule we Frankfurcie nad Menem w Niemczech. Ukończyła studia na wydziale Kognitywistyka oraz Filozofia Umysłu na Uniwersytecie Papieskim JP2 w Krakowie. Magister sztuki ze specjalnością projektowanie graficzne. Pracuje na styku sztuki, designu i aktywizmu. Porusza w swojej twórczości tematy spółdzielczości, współpracy, alternatywnej ekonomii oraz rzemiosła, terapii i rytuałów.
-