Menu z zanikających przepisów
Mirna Bamieh rozmawia z Bogną Świątkowską
-
Bogna Świątkowska: Czy uważasz się za artystkę palestyńską? Czy potrzebujesz tego przymiotnika, żeby dookreślić się jako artystka?
-
Mirna Bamieh: Nie, ponieważ zawsze chodzi o odkrywanie czegoś. To, co mnie interesuje, to stawianie pytań i granie nimi, a nie znajdowanie odpowiedzi. Trzy lata temu bym nie uwierzyła, że zrobię projekt o nazwie Palestine Hosting Society. Za kolejne trzy moje życie też będzie inne i nie wiadomo, nad czym będę pracować. Pochodzę z miejsca, gdzie polityka jest nieobliczalna. Sytuacja bez przerwy się zmienia, a jednocześnie panuje stagnacja. Ale na tym właśnie polega ta walka: nasza egzystencja jest pochodną prób jej wymazania. Ja nie doświadczyłam rzeczywistości bez Izraela, więc postrzegam pewne rzeczy jako niezmienne, zaś przyszłość jest dla mnie niezwykle trudna do przewidzenia. Ale jednocześnie w tym wszystkim istnieje sfera marzeń. Palestyńczycy mają naprawdę bogatą wyobraźnię, ponieważ żeby przetrwać, musimy nieprzerwanie wyobrażać sobie swoją tożsamość. Cały czas wymyślamy siebie na nowo. Nigdy nie byliśmy po stronie uprzywilejowanej, nigdy nie mieliśmy gotowych odpowiedzi, nigdy nie mieliśmy planu. Nie da się zaplanować, że za trzy lata zamierzam robić to a to w tym miejscu, ponieważ to miejsce jest z gruntu niestabilne. Nigdy nie wiesz, kiedy będzie kolejna Intifada. Moje pokolenie dorastało w trakcie dwóch Intifad: w czasie pierwszej miałam trzy lata, podczas drugiej kończyłam liceum. Poza tym ciągle są jakieś inne zawirowania. Więc my dobrze wiemy, jak trudno jest się ustabilizować.
-
-
A poczuć, że odniosło się sukces?
-
W czym?
-
-
Wysiłek jest wielki, a jakie przynosi efekty? Czy sytuacja się poprawia? Czy to dokądś prowadzi? Co się osiąga?
-
W sztuce? Czy jako istota ludzka?
-
-
W obu znaczeniach.
-
Nigdy nie pokładałam nadziei w polityce, która zbudowana jest na wielopoziomowej korupcji. Mam za to wiarę w ludzi, wierzę w nasze prawa i w wyzwolenie. Wyzwolenie Palestyny, ludzkości i to, że poszczególne walki są ze sobą powiązane. Czasami już samo dostrzeżenie podobieństw jest wyzwalające. Dlatego właśnie uważam, że ja także mam moc sprawczą i mogę coś zmienić, skupiając się na swojej pracy i wkładając w nią serce. Przez długi czas nie sądziłam, że bycie artystką jest wartościowe. Robiłam to, co kochałam, ale kiedy miałam się komuś przedstawić, powiedzieć: jestem artystką, to miałam poczucie, że ta osoba zastanawia się, co też tak naprawdę robię, z czego żyję [śmiech]. Dlatego kiedy pracowałam na uniwersytecie, czułam się dobrze, bo mogłam mówić, że uczę sztuki. Teraz mówię, że gotuję! [śmiech] To prowokuje jeszcze więcej pytań, na przykład: w jakiej restauracji pracujesz? Odpowiadam, że pracuję za pomocą sztuki. Jest to jeszcze bardziej konfundujące, ale to dobrze. Odzyskuję sferę, jaką jest kuchnia, włączam ją do swojej sztuki i jest to praktyka, którą ludzie rozumieją. Ten rok był dla mnie szczególnie znaczący w dobrym i złym sensie, ze względu na duże zainteresowanie ze strony mediów. Dużo ludzi dowiedziało się, co robię. Dostaję poruszające wiadomości, w których ludzie piszą, że to, co robię, jest to dla nich cenne. Dla mnie taki konsensus wokół wartości mojej sztuki jest czymś nowym. Z jednej strony jestem zachwycona, ale z drugiej czuję ciężar odpowiedzialności. W jakimś sensie musiałam dorosnąć i dojrzeć. Więc spanikowałam! Ale kiedy moje filmy miały po pół miliona odsłon, zostały przetłumaczone na angielski, hiszpański, arabski, poczułam, że ludzie dowiadują się o innym sposobie na bycie kobietą z Palestyny. Poza tym pracuję z jedzeniem i to jest piękne. Wszyscy kochają jedzenie! Arabowie generalnie kochają jedzenie, ale my, Palestyńczycy, dodatkowo czujemy gorzki smak tego, że nasza kuchnia jest nam odbierana przez Izrael, który zawłaszcza ją dla swojej kuchni narodowej, eksportowanej na cały świat. Chodzi o potrawy takie jak humus, falafel, kuskus, ale też o składniki, których zabrania nam się pozyskiwać. Zataar, akoub, dziko rosnące zioła – nie mamy do nich dostępu z powodu izraelskich regulacji, które powstały wcale nie po to, żeby chronić te rośliny, tylko po to, by utrudnić zwykłe czynności. Celem jest uniemożliwienie Palestyńczykom kontaktu z ziemią, glebą. Okupant wie, że jeśli zerwie tę więź i sprawi, że ziemia stanie się czymś abstrakcyjnym, to łatwiej będzie ją odebrać. Ludzie zapomną i pogodzą się z sytuacją. Mam poczucie, że rozpoczęłam swój projekt w momencie, gdy wiele młodych osób z Palestyny zaczyna myśleć podobnie. Jest sporo grup pracujących z rolnictwem, ekologicznymi uprawami, są spółdzielnie, generalnie wzrasta świadomość znaczenia naszych ciał na tej ziemi. Nasze pokolenie jest pod tym względem bardziej odpowiedzialne niż poprzednie. Więc myślę, że to był bardzo dobry moment na taki projekt. Dla mnie, w moim życiu, ale też pod względem wpływu, jaki może on mieć. Nie da się pracować w próżni, a kiedy jest wojna, mówienie o ginących przepisach jest bez sensu, bo są o wiele pilniejsze rzeczy. Ale jeśli więcej jednostek i grup wytwarza synergię wokół pewnych kwestii, ich głos ma szansę się przebić.
-
-
Używanie medium jedzenia i okazji, żeby spotkać się przy stole, to jeden ze sposobów na lepsze zrozumienie „kleju”, który nas łączy. Jesteś z wykształcenia psycholożką. Czy i jak według ciebie sytuacja przy stole może być wykorzystana do rozwiązywania problemów na większą skalę?
-
Wiele pytań w jednym... Kiedy zapraszam do stołów w Palestynie, menu, które się na nich znajdzie, wynika z tego, co akurat zgłębiam. Oferuję to menu ludziom i dzielę się zdobytą wiedzą. Moim celem jest, żeby ludzie spotkali się z tą częścią siebie, o której do tej pory nie do końca wiedzieli. Moje menu składają się z zanikających przepisów, a historie, które opowiadam, są na progu zapomnienia. W ten sposób powstaje narracja przywracania. Chodzi o to, żeby przypomnieć Palestyńczykom, co straciliśmy. Poszczególne części Zachodniego Brzegu są obecnie oddzielone od siebie, nie możemy pojechać do Gazy, nie możemy pojechać do Hajfy. Istnieją materialne granice, z powodu których ludzie nie znają nawzajem swoich zwyczajów. Oprócz tego utrata ziemi sprawiła, że straciliśmy wiele zbóż, które były kluczowe w niektórych przepisach. Gdy one zniknęły, zniknęło też przyrządzane z nich jedzenie. Zbieram więc przepisy, a wraz z nimi te historie. Jest to dla mnie sposób na to, żebyśmy spojrzeli na siebie na nowo i dostrzegli, że mamy korzenie w przeszłości oraz wpływ na przyszłość. O to chodzi w stołach w Palestynie dla Palestyńczyków. Z drugiej strony pracuję też poza Palestyną i tam też mówię swoją pracą o zanikających zwyczajach związanych z jedzeniem, ale przy tych stołach siedzą Palestyńczycy i nie-Palestyńczycy. Więc to jest o tym, jak opowiedzieć historię w niejednorodnej grupie. To jest wyzwanie, ale jakże ekscytujące. Miałam okazję dużo podróżować, pokazywałam prace w wielu miejscach, więc wiem, że potrafię stworzyć narrację, która nie jest całkowicie lokalna, nie tracąc przy tym swojej esencji. Zrobiłam stół w Ammanie, przygotowuję edycję w Nowym Jorku, w Berlinie i Warszawie. Jestem tu na trzymiesięcznej rezydencji, więc to nie może być tylko stół i nie mogę ograniczyć się do tych samych tematów co zwykle – dziko rosnące rośliny jadalne czy historia jerozolimskiego starego miasta. To musi być coś innego. Mam tu dystans, który zawsze był dla mnie czymś produktywnym. Kiedy wyjechałam z Palestyny do Bejrutu, moja praktyka artystyczna była już ukształtowana, ale pracy pomagało oddalenie. Dystans dał mi przestrzeń na refleksję i kreację. Dzięki niemu wyraźniej widziałam pułapki, których chciałam uniknąć. Dlatego, będąc tutaj, obrałam jako temat fermentację. Intuicja mi to podpowiedziała. Zawsze interesowała mnie fermentacja, lubię jeść kiszonki! Ich smak komunikuje coś mojemu ciału. Poza tym chodzi o proces: delikatny i techniczny proces transformacji. Więc niewiele myśląc, wybrałam ten temat. Wydaje mi się bardzo odpowiedni.
Mirna Bamieh na rezydencji w U–jazdowskim. Film: Marta Wódz