Sztuka bez dzieła sztuki
Graziela Kunsch w rozmowie z Alkiem Hudzikiem
-
Co jest podmiotem twojej pracy?
- Ja sama i ludzie, których spotykam na co dzień. Lubię pracować z ludźmi, którzy są inni ode mnie, ale łączy nas jakiś wspólny cel.
-
Przeglądając twoje prace, zastanawiam się, czy dla ciebie dzieło – albo projekt – kiedykolwiek się kończy.
- W mojej praktyce artystycznej forma nigdy jest zamknięta, bo nawet gdy wykonuję rysunek z ramką, częścią pracy jest również sposób, w jaki praca krąży w obiegu. Jest to zawsze specyficzna odpowiedź na określone konteksty, jak w wypadku rysunku I prefer not to do – jego treść zmienia się zależnie od kontekstu, w którym decyduję się na jego wykorzystanie. Moje długoterminowe projekty angażują ludzi na różne sposoby, więc również są zawsze otwarte na zmianę.
-
Myślę, że w wypadku niektórych twoich prac nie można mówić o czymś takim, jak projekt artystyczny. Przypomina mi się twoje działanie Public Clinic of Psychoanalysis [Publiczna Klinika Psychoanalizy], które wymyka się ramom projektu.
- Sztuka jest dla mnie propozycją, tak jak ujmuje to Lygia Clark w swojej pracy Caminhando. Propozycja musi być otwarta, niedokończona, gotowa na to, że inni mogą w nią ingerować. Public Clinic of Psychoanalysis to ciągła konstrukcja w procesie. Jest „publiczna” w dwóch tego słowa znaczeniach: jest publicznie dostępna, tworzona i przekształcana przez swoich użytkowników. Klinika powstała w 2016 roku jako część projektu Vila Itororó Open Construction w São Paulo, gdzie trwa do dziś. Każdego miesiąca odbywa się około 350 bezpłatnych indywidualnych i grupowych sesji terapeutycznych. Pojawiła się jako moja propozycja, osoby odpowiedzialnej wówczas za stworzenie otwartego miejsca użyteczności publicznej, poczynając od mojego ponownego spotkania z byłymi mieszkańcami Vili i we współpracy z psychoanalitykiem Danielem Guimarãesem, który był zainteresowany dostępną i nieelitarną psychoanalizą. Klinika została pomyślana jako zadośćuczynienie za przemoc związaną z przymusowym wydaleniem mieszkańców w celu zbudowania centrum kulturalnego, a także jako jeden z wielu eksperymentów w tym miejscu, mających na celu poszerzenie koncepcji kultury i oczekiwań wobec centrum kulturalnego. Dzięki stałemu procesowi przyjmowania nowych członków Klinika służy również jako przestrzeń szkoleniowa.
-
Jak wygląda praca Kliniki?
- Kiedy narodziła się Klinika, odbywały się tylko sesje indywidualne. Ludzie z zewnątrz zawsze mówili nam, że powinniśmy robić sesje grupowe, bo to przecież projekt polityczny. Jednak dawni mieszkańcy Vila Itororó przez lata byli traktowani jako bezimienna masa, bez twarzy i bez historii i ważne jest, aby zwrócono na nich indywidualną uwagę. Podobnie ma się rzecz z członkami ruchów społecznych, u których rezygnacja z własnej indywidualności na rzecz kolektywu prowadzi do wypalenia. Po roku istnienia Kliniki – w tym samym roku, kiedy miał miejsce zamach stanu w Brazylii – zauważyliśmy, że niektórzy użytkownicy zaczęli się nieformalnie spotykać na rozmowy. Byli to pacjenci Kliniki oraz osoby, które nie mogąc otrzymać przepustki, rozmawiały tylko z innymi ludźmi, przez co rozpoczęły już proces uzdrawiania. Bardzo ważne było, żeby ludzie, którzy cierpieli, mogli zapoznać się z innymi, by zdać sobie sprawę, że nie są sami. Ludzie sami stworzyli grupę, która spotyka się obecnie w każdą sobotę. Tylko pomogliśmy im w tym, co sami wypróbowali. Istotne jest, że Klinika działa wewnątrz centrum kulturalnego. To miejsce pełne życia, gdzie bawią się dzieci, odbywają się próby teatralne i cyrkowe, ludzie tańczą, śpią, gotują we wspólnej kuchni i spontanicznie robią naprawdę najróżniejsze rzeczy. A zatem uczęszczanie do Publicznej Kliniki różni się bardzo od chodzenia do szpitala. Publiczna Klinika wprowadza psychoanalizę do kultury.
-
Czy nazwałabyś to sztuką publiczną?
- Nie używam tego terminu, bo choć piękny, zazwyczaj odnosi się do dzieła sztuki zainstalowanego w przestrzeni publicznej. Nie lubię niczego, co jest na stałe wprowadzone do przestrzeni publicznej. „Publiczne” musi być otwarte. Ludzie powinni mieć udział w podejmowanych decyzjach i działaniach.
-
Czy sztuka potrzebuje zatem dzieła jako swojego rezultatu? Pytam o to, bo myślę, że wiele z twoich dzieł to bardziej studia przypadków czy badania naukowe, które kończą się raczej na dokumentacji niż na wyprodukowaniu tak zwanego „dzieła sztuki”.
- Nie sądzę, by sztuka potrzebowała dzieł sztuki. Niedawno miałam okazję być w Oslo na premierze książki. Fragment, który odczytywano, był opisem wizyty w galerii. Oprowadzał po niej artysta, który nie produkuje żadnych dzieł sztuki. Wtedy poczułam, że nie jestem sama. Odrzucenie dzieła sztuki jest dla mnie bardzo ważne. Jednocześnie myślę, że odniosłeś mylne wrażenie. Nawet jeśli moje projekty przybierają formę otwartą, przetwarzalną, to można je również rozumieć jako dzieła sztuki (nie jako dokumentację badań). Archiwum Excerpts from Vila Itororó wskazuje na przykład na niewystarczalność formy dokumentalnej do opisu przemian zachodzących w bardzo złożonym kontekście. Zamiast stworzenia filmu dokumentalnego, na przykład dwugodzinnego, zdecydowałam się na podejście do mojej pracy jako praktyki dokumentalistycznej. Archiwum składa się już z sześćdziesięciu fragmentów (filmy wideo składające się z pojedynczych ujęć) i będzie się nadal rozwijać, ale istnieje jako archiwum. Walka polityczna nie ma końca, ale dzieło sztuki zawsze ma pewną formę, nawet jeśli ta forma jest otwarta.
- Fot. Karolina Zajączkowska
-
-
Czym zajmowałaś się podczas rezydencji w Polsce?
- Znalazłam teorię dla mojej własnej praktyki: pojęcie „formy otwartej” Oskara Hansena. I udało mi się pogłębić wiedzę o tym, jak Janusz Korczak angażował dzieci w procesy decyzyjne.
-
Co planujesz teraz?
- Zainspirowana ćwiczeniem Przestrzeń wspólna, przestrzeń własna prowadzonym przez Grzegorza Kowalskiego, ucznia Hansena, na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, pracowałam nad kolektywnym eksperymentem rysowniczym z dziećmi z Wolnej Szkoły Przygoda. Na początku każde dziecko indywidualnie projektowało dom. Następnie każdy miał wprowadzać drobne zmiany w projektach innych, robiąc z nich domy bardziej otwarte lub bardziej zamknięte. Bardzo ciekawe było obserwowanie, jak niektóre dzieci mają problem z tym, że ktoś zmienia ich projekty. Musieliśmy to wspólnie przepracować. Teraz chcę powtórzyć to doświadczenie w São Paulo. I mam nadzieję, że będę miała więcej czasu, a w zadaniach wezmą równocześnie udział osoby z różnych generacji – dzieci, młodzież, dorośli i ludzie starsi. W wyniku tego działania oraz w oparciu o wcześniejsze doświadczenie otwarcia własnego domu jako „publicznej rezydencji”, napisałam tekst do mojej pierwszej książki dla dzieci. Opowiadam w niej historię dwóch domów – jednym w formie zamkniętej, drugim w formie otwartej.
Film: Marta Wódz