Za wszystkim stoi człowiek
Nikita Kadan w rozmowie z Alkiem Hudzikiem
-
Powiedz, co udało ci się zrobić podczas rezydencji w U–jazdowskim.
- Przede wszystkim to nie była rezydencja nastawiona na produkcję prac czy na efekt w postaci wystawy końcowej. Miałem za to świetną okazję na spotkania, poszukiwania, czas na to, żeby poznać lepiej warszawskie instytucje, architekturę miasta. Odwiedziłem Dom Hansenów w Szuminie, miałem wreszcie wiele czasu na to, żeby działać, a ten czas był mi potrzebny, bo miałem ostatnio mnóstwo pracy – żeby tylko wymienić wystawę w galerii Jerome Poggi na FIAC w Paryżu i wystawę w Usti-nad-Labem w Czechach. Więc czas w Warszawie bardzo mi się przydał.
-
Zastanawiałem się, co cię w działaniu artystycznym interesuje najbardziej, ale nie potrafię sobie na to pytanie odpowiedzieć. Pracujesz z historią, archiwami, ciałem, architekturą.
- Rozumiem swoją praktykę jako system złożonych metod, tematów. Dla mnie wszystkie te rzeczy łączą się. Widzę swoją twórczość jako coś w rodzaju maszyny, w której jest miejsce na historyczne narracje, architekturę, kwestie ciała społecznego i osobistego – to wszystko się łączy i zazębia. Nie mogę powiedzieć, że na jednej z nich bardziej się koncentruję. W projekcie z Anastasią Potemkiną sięgamy na przykład do tematów greckiej mitologii i zawartych w niej kwestii związanych z queer czy płcią. Pytamy o to, jak transformowało ciało. W innych pracach pokazuję sprawy związane z wojną czy narracjami historycznymi.
-
Miałem wrażenie, że to coś, co łączy twoje działania w pewną całość, to myślenie o tożsamości.
- Tak, ale w zasadzie każda sztuka jest o tożsamości. Ja czuję, że często mierzę się z symbolami kolektywnej tożsamości.
-
Weźmy na przykład pracę, która odnosiła się do narracji historycznych tworzących tożsamość narodową. Ten temat poruszyłeś na wystawie Kości się przemieszały w Białymstoku.
- Pracuję ze współczesnymi narracjami historycznymi narastającymi między Polakami i Ukraińcami. Na wystawie prezentowałem fotografie z lat czterdziestych z okolic Wołynia, czerpałem ze źródeł po dwóch stronach granicy. W Polsce to zdjęcia ofiar UPA, na Ukrainie – ofiar Armii Krajowej. Wydaje mi się fascynujące, jak obraz tworzy tożsamość, ile w obrazie można stworzyć kłamstwa, wystarczy czasem to samo zdjęcie z innym podpisem. Ważne jest też, że zestawiłem te obrazy, wszystkie razem tworzą pewnego rodzaju pejzaż. To jest panteon ofiar, bo tworzymy takie panteony, a polityka się tym karmi. Na przykład Ukraiński Instytut Pamięci narodowej tak działa.
-
Polski Instytut Pamięci Narodowej robi to samo.
- Słyszałem, ale jestem z Ukrainy, więc skupiam się na ukraińskich bolączkach, a nasz nacjonalizm to mój wróg numer jeden.
-
Ważny jest też aspekt cielesności, pokazujesz to nawet w projekcie fotograficznym z Karoliną Zajączkowską. Tam historia łączy się z ciałem.
- Znaleźliśmy park zabaw w Warszawie ufundowany przez rząd węgierski. To dziwne miejsce, bo z jednej strony to miejsce dla dzieci, a z drugiej pełne takich rzeczy jak symbole narodowe czy religijne. Znalazło się tam nawet hasło „Polak Węgier dwa bratanki – i do szabli, i do szklanki”, a więc dziecko podczas zabawy dostaje sugestię, że dobra jest i wojna, i szklanka wódki, a to wszystko na placu zabaw. Myśmy chcieli zrobić tam zdjęcia swego rodzaju praktyk biczowania. Robiliśmy zdjęcia w nocy, bo nie chcieliśmy nikogo szokować.
-
-
Fot. Karolina Zajączkowska
-
-
Ciało często łączy się u ciebie z przemocą.
- Przemoc jest obecna w wielu moich pracach, to ważny element mojej twórczości, ale nie zawsze musi się ona manifestować w ciałach. Zrobiłem projekt Everybody lives by the sea. Pokazuję tam budynki pozostawione na Krymie. Dla mnie te budynki to obraz przemocy, bo za nimi symbolicznie stoją ludzie, którzy byli deportowani, krzywdzeni, zabijani. Tylko czasem używam swojego ciała, ale to nie jest częste, bo z reguły wolę być w swoich pracach nieobecny w takim wymiarze.
-
W trakcie rezydencji w U–jazdowskim przygotowywałeś się także do bardzo ważnej wystawy w MUMOK-u w Wiedniu. Co tam pokażesz?
- Skupię się na awangardzie lat dwudziestych i na tak zwanej polityce dekomunizacyjnej na Ukrainie. Wystawa opowie o tym, jaka była rola, założenia awangardy i jak stały się one problematyczne w czasie komunizmu. Awangarda była komunistyczna, ale była też represjonowana. Twórcy, ofiary stalinizmu, byli piewcami idei komunizmu. Prace awangardy były oparte na aktywnej postawie artysty, na zaangażowaniu w system polityczny. Artyści tamtych czasów wierzyli w prawdziwą walkę i często byli za to prześladowani przez stalinowski terror. Co ciekawe, dziś, w dobie polityki dekomunizacji, awangarda zabijana jest po raz wtóry. Zaczyna się nadawać jej nowy, fałszywy kontekst. Kiedyś staliniści nazywali ich nacjonalistami, dziś mówi się, że byli piewcami sztuki narodowej. Tak więc awangarda stała się wówczas i teraz ofiarą propagandy. Ja chciałbym ten paradoks pokazać, a rezydencja w U–jazdowskim pozwoliła mi się do tego tematu dobrze przygotować.
Film: Marta Wódz