Współrzędne oderwania
Dani Ploeger w rozmowie z Phoebe Blatton
-
Opowiesz mi o swoim wykształceniu i początkach praktyki?
-
Od zawsze interesowały mnie nowe technologie. Już jako dziecko byłem geekiem. Kiedy miałem jakieś osiem lat, zacząłem programować – tworzyłem wtedy w BASICU proste programiki. Jednocześnie grałem na puzonie w działającym w mojej wsi zespole. Stanęło na tym, że zacząłem studiować muzykę klasyczną. Mnie jednak zawsze ciągnęło do form współczesnych i eksperymentalnych. Coraz bardziej interesowały mnie elektroakustyka i eksperymentalny teatr muzyczny, twórczość kompozytorów takich jak Vinko Globokar, Mauricio Kagel czy Alvin Lucier. Kiedy w końcu sam zacząłem komponować, moja twórczość z zakresu dźwięku i performansu splotła się z fascynacją techniką cyfrową. Z czasem poszło to w stronę projektu o charakterze bardziej kulturalno-krytycznym, w którym rola dźwięku jest mniej eksponowana. Teraz staram się analizować sposoby, w jakie ideologia postępu i innowacji zostaje wpisana w technologie, z których korzystamy na co dzień.
-
-
Czy przyjazd do Polski był dla ciebie interesujący właśnie z uwagi na tutejszą historię teatru i performansu?
-
Nie, moja chęć przyjazdu do Polski w największym stopniu wiązała się z jednym z tematów przewodnich mojej praktyki, dociekaniem, jak język i ikonografia technologii konsumpcyjnej wykorzystywane są w kontekście wojny, przemocy i kontroli granic. Od kilku lat pracuję nad projektem, w którym przyglądam się płotom i ogrodzeniom wzniesionym niedawno wzdłuż zewnętrznych granic Unii Europejskiej. Otoczka technologicznej innowacyjności ma umożliwiać przedstawianie tych płotów jako coś więcej niż to, czym naprawdę są. Przykładowo rząd węgierski nazywa wzniesione przez siebie płoty wzdłuż granicy węgiersko-serbskiej „inteligentnymi”. Użycie słowa „inteligentny” ma sugerować, że to technologia pokrewna choćby inteligentnym domom. Takie przedstawienie płotu wpisuje go w ideologię zaawansowanych technologii jako oznaki postępu, racjonalizmu. Stwarza poczucie, że to element głęboko prawego działania. Prawda tymczasem jest taka, że co najmniej 95% tego płotu to niemające nic wspólnego z innowacją zasieki z drutu kolczastego. Takie płoty niewiele różnią się od żelaznej kurtyny, którą kilkadziesiąt lat temu przecięto Europę.
-
-
-
(przyglądając się kawałkowi drutu kolczastego): Naprawdę paskudne, prawda?
-
Coś koszmarnego. Hiszpańska firma, która to produkuje, dorobiła się wcześniej, wznosząc ogrodzenia wokół hiszpańskich enklaw w Afryce północno-zachodniej. Na swojej stronie internetowej przedstawia się jak typowy późnokapitalistyczny podmiot. Mają tam zestaw sztampowo brzmiących wartości korporacyjnych, jak każda inna firma. Pierwsza z nich brzmi:
-
„Działamy lojalnie, profesjonalnie i z szacunkiem wobec ludzi”. Obok można kliknąć na przycisk, by „szybko i bezpiecznie” kupić ich produkt. Tak właśnie kupiłem sobie ten kawałek, który trzymasz w dłoni. Innymi słowy, ta firma to dysonans poznawczy między zgrabnym wizerunkowo biznesem, z którym kojarzy się ich strona, a faktyczną brutalnością technologii, którą produkują i sprzedają.
-
-
Mógłbyś powiedzieć coś więcej o swoim zainteresowaniu Polską w kontekście pracy skupionej na granicach i technologii?
-
Polska bardzo mnie interesowała, bo wydawała się krajem granicznym par excellence. Możliwe, że w całej Unii Europejskiej to właśnie politykę wytyczania granic tego kraju cechowały największe zawirowania i złożoność, zarówno teraz, jak i w ujęciu historycznym. Weźmy choćby granicę z Obwodem Kaliningradzkim – ilekroć Rosjanie postawią tam w swojej bazie wojskowej jakąś nową szopę, wybucha panika, że to kolejna groźba militarna. Jest też granica z Ukrainą – niesławny kanał przemytu papierosów i innych produktów, a także ludzi. Wytyczona po wojnie granica z Niemcami na Nysie i Odrze znów bywa ostatnio kwestionowana przez niektórych polityków niemieckiej prawicy. W kontekście mojej bieżącej pracy najbardziej jednak interesuje mnie granica Polski z Białorusią. W ubiegłych latach pojawiał się problem Afrykańskiego Pomoru Świń, przenoszące go dziki zarażały świnie w polskich hodowlach. Planowaną reakcją polskich władz było (pomysł chyba jednak zawieszono) wybudowanie płotu wzdłuż wschodniej granicy kraju – tak, by dziki nie mogły przedostawać się z Białorusi do Polski. Bardzo zaciekawiło mnie to, że przy omawianiu problemu akcentowano motyw „zagrożenia ze Wschodu”. Przypomniały mi się prowadzone w Wielkiej Brytanii kampanie wymierzone w wiewiórki szare, zwane „amerykańskimi”, stanowiące zagrożenie dla przetrwania rdzennych wiewiórek rudych.
-
Gdy przyjrzeć się zapleczu i motywacjom osób zaangażowanych w tego typu działania, często staje się jasne, że rzecz nie sprowadza się do ekologicznej troski. Dbałość o dobro przyrody to często element szerszego i bardziej złożonego zestawu poglądów i uczuć – splotu niepewności, poczucia patriotyzmu, ksenofobii i postrzegania globalizacji.
-
-
Czy były jakieś miejsca lub obszar, któremu w ramach tego kontekstu szczególnie blisko się przyjrzałeś?
-
Po płocie przeciw dzikom zainteresowałem się Puszczą Białowieską. Projekt poszedł wtedy w nieco innym kierunku. Na użytek turystyki Puszcza Białowieska często opisywana jest jako jeden z ostatnich fragmentów pierwotnej Europy, miejsce dziewicze, pozwalające cofnąć się do starych dobrych czasów, gdy nie żyło się w takim pośpiechu jak współcześnie. Bardzo zainteresowało mnie promowanie puszczy jako kontrapunktu wobec nowoczesnego miejskiego życia. Zupełnie jakby miała ona umożliwić odwiedzającym przeniesienie się do czasów przedkulturowych.
-
Napotykamy tu jednak pewien paradoks, bo tutejsza oferta wycieczkowa zdaje się podążać za logiką spektaklu, w dużej mierze odzwierciedlając zjawiska opisane w Społeczeństwie spektaklu przez Guya Deborda. Wstaje się z samego rana, żeby dotrzeć w najlepsze miejsca, gdzie będzie się mieć wyjątkową okazję obserwować żubry, potem przyjrzeć się absolutnie wyjątkowym gatunkom drzew itp., itd. Kiedy w grudniu byłem na terenie rezerwatu ścisłego, liczyłem na zwiedzanie w duchu debordowskiego dérive i podejście bardziej spontaniczne. Wolałem to niż skupianie się na największych atrakcjach i typowych ciekawostkach. Mój przewodnik nie potrafił jednak za bardzo wyjść poza scenariusz. W pewnym momencie zadzwonił jego telefon. W ten sposób dowiedziałem się, że w puszczy jest zasięg. Dzwoniła żona mojego przewodnika. Powiedział do niej: „Jesteśmy dopiero przy drugim dębie.”
-
Obiecuje się nam, że zanurzymy się w pierwotną dzikość, a tymczasem zostajemy zabrani na pokaz o ściśle rozpisanym harmonogramie. I to jest właśnie sedno tego, co zainteresowało mnie w Białowieży. Granica polsko-białoruska to jedno, ale i sama puszcza zdaje się wyznaczać swoistą granicę między naturą i kulturą.
-
-
-
Mógłbyś powiedzieć coś więcej o idei przestrzeni w związku z tą odczuwalną lub też odgrywaną granicą między naturą i kulturą?
-
Oprócz sieci komórkowych są też inne nowe technologie, które wpływają na nasz odbiór puszczy. Przy wejściu do rezerwatu ścisłego znajduje się informacja, że w głębi lasu umieszczono kamery nadzorujące zwiedzających. Próbowałem wypatrzyć te kamery. Miałem przy tym poczucie bycia pod stałą obserwacją – niemal jakbym trafił do więzienia z wizji Jeremy’ego Benthama o panoptykonie. Zakłada ona, że strażnicy mogą obserwować nas z pozycji, które nam uniemożliwiają zobaczenie ich. W efekcie czujemy się obserwowani niezależnie od tego, czy ktoś faktycznie akurat na nas patrzy.
-
W puszczy, jak zresztą prawie wszędzie na świecie, łapie również GPS. Można w każdej chwili zerknąć na telefon i sprawdzić, gdzie się jest. Myślę, że wszystkie te rzeczy fundamentalnie zmieniają to, jak w puszczy doświadczamy przestrzeni. W pewnym sensie poczucie bycia na kompletnym odludziu przestało istnieć. To jeden z tematów, którymi zajmuję się podczas mojego pobytu rezydenckiego. Eksperymentuję z urządzeniem generującym fałszywy sygnał GPS – sprawia on, że telefon poda nam inną lokalizację niż ta, w której się faktycznie znajdujemy. Podjąłem też jeszcze jeden temat – ustalam, czy dałoby się uzyskać nagrania z kamer zainstalowanych w puszczy i wykorzystać je w mojej twórczości.
Dani Ploeger na rezydencji w U–jazdowskim. Film: Marta Wódz